niedziela, 12 listopada 2017

Drrr!! "Nożownik ~ Jeszcze jeszcze inna historia"~

Ten uczuć, kiedy zaczynasz pisać łanszota na Halloween 1 listopada o 23:00 i zastanawiasz się czy wyrobisz się z napisaniem go do przyszłego roku. Kocham swoje życie jak nikt inny ;))(#dlaniekumatych #tosarkazm)

Zapewniam was, że siadam do pisania tego, bez jakiegokolwiek pomysłu *coś dzwoni (ciągle zamieniam o i w kolejnością .-.), ale nie wiadomo gdzie* i z poczuciem beznadziejności jak nigdy przedtem. (wbrew pozorom, to nie jest pisanie na siłę)

Z chęcią opublikowałabym sam ten wstęp, gdyż wydaje się on mieć lepszą przyszłość oraz treść, niż opowiadanie, które ma powstać poniżej.

Tym razem to wy mi życzcie powodzenia xDD

Enjoy~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
"Nożownik ~ Jeszcze jeszcze inna historia"

 *Jeszcze gdzieś indziej w Ikebukuro*
Trzeba być skończonym idiotą, aby trzydziestego pierwszego października, urządzić w szkole bal, pomyślałem, poprawiając przy okazji kokardkę pod szyją. W jakiś sposób musiałem zawiązać pelerynę, a ten wydawał się dość praktyczny. Poza tym wolno mi wiązać swoją pelerynę jak mi się podoba. Po raz ostatnim przejrzałem się w lustrze, poprawiając jeszcze rękawiczki na dłoniach i za moment zerknąłem na postać odbijającą się w tafli szkła. Blondyn przez cały czas mi się przyglądał, uśmiechając się w ten swój głupkowaty sposób. Prostak. Prychnąłem pod nosem i odwracając się na tyle szybko, by peleryna zafurkotała w ten uwielbiany przeze mnie sposób, wyszedłem z pokoju. Oczywiście od momentu, w którym opuściłem pokój pozostało mi tylko dwadzieścia sekund na zejście na dół, czego chyba nie musiałem mu przypominać, ponieważ zaledwie po chwili grzecznie stał obok mnie. Znacznie mniej spodobał mi się fakt, iż zamierzał właśnie odpalić papierosa, dlatego też władczym gestem uniosłem do niego ręce, dając mu tym znak, że ma mnie podnieść. Nigdy nie słucha mnie, jeśli chodzi o te głupie papierosy. Nauczył się od tego swojego równie prostackiego kuzyna i nie można mu tego wybić z głowy. Miałem ochotę prychnąć pod nosem, jednak się od tego powstrzymałem. W końcu mimo, że wywracał tymi swoimi oczami, ostatecznie wziął mnie na ręce, a dokładniej na jedno swoje ramię, prawdopodobnie jak zwykle mając zamiar się potem pysznić, jaki to ja jestem dla niego leciutki. Czasem jest naprawdę irytujący.
- Właściwie gdzie idziemy? - spytał nagle, przez co praktycznie zachłysnąłem się powietrzem, z początku patrząc na niego z niedowierzaniem, a zaraz potem prychając pod nosem i zaplatając ramiona na klatce piersiowej. Idiota. 
- Prosto przed siebie. - odpowiedziałem, czując przyjemne uczucie satysfakcji, kiedy westchnął. Nie rozumiem jak można być tak głupim, by wychodzić z domu i nie wiedzieć gdzie się idzie. Nic dziwnego, że ubrał się tak jak się ubrał. Przez chwilę zastanawiałem się czy być dla niego tak dobrodusznym i powiedzieć mu dokąd idziemy, czy może jednak nie, co ostatecznie skończyło się kolejnym moim westchnieniem tego dnia. - Do szkoły, pamiętasz? - prychnąłem, zastanawiając się nad sposobem zakpienia z niego, jednak w tym momencie nic nie przychodziło mi do głowy. No i może w małym stopniu była za to odpowiedzialna jego znudzona mina. Jeszcze by mnie prostak zostawił na środku chodnika. 
- Myślałem, że odpuściłeś sobie ten bal. - mruknął tak cicho, że ledwo usłyszałem, przez co już po chwili go o to upomniałem. A on tak po prostu machnął na to ręką, uśmiechając się jednym kącikiem ust, przez co aż się we mnie zagotowało. Postanowiłem jednak, że nie dam mu tej satysfakcji i uśmiechając się, a przy tym patrząc na niego z góry, odpowiedziałem spokojnie:
- Bal bez mojej osoby, nie może być dobrym balem.

~*~

Czy naprawdę koniecznym było, abyśmy akurat tego dnia musieli iść wieczorem do szkoły? Cóż za głupie pytanie. Hibiya nigdy nie przegapiłby takiej okazji. Nie, żeby nie nosił na co dzień tej swojej korony, pelerynki i reszty fatałaszków, ale pokazanie się na balu to dla niego święty obowiązek. Zsunąłem się na łóżku trochę bardziej tak, aby bardziej półleżeć i uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust, zauważając, że obserwuje mnie w lusterku. Zawsze się denerwował, kiedy patrzyłem na niego w taki sposób, a kiedy już się denerwował, zaczynały czerwienić mu się policzki. Nie inaczej było i tym razem i z chęcią dalej bym się tak z nim droczył i nie zszedł na dół, kiedy on wyszedł z pokoju, jednak ja sam byłem gotowy do wyjścia od półgodziny i jedynie na niego cały czas czekałem. Logicznym, więc jest, że w pewnym sensie ucieszyłem się, kiedy skończył się szykować, czym prędzej schodząc za nim na dół. Po drodze chciałem odpalić papierosa, jednak standardowo musiał mi w tym przeszkodzić. Zawsze się tak zachowuje, ale i tak go kocham, a gdy ludzie pytają "za co", nie umiem im odpowiedzieć. To nawet dość zabawne, bo jego dość trudno jest kochać, jeśli bierze się pod uwagę jego charakter i zachowanie. Chyba po prostu jestem masochistą. Kiedy wyszliśmy, a dokładniej rzecz ujmując ja wyszedłem z domu, przekręciłem kluczyk w zamku i schowałem go następnie pod wycieraczką. Nie wierzę, że nikt go jeszcze nie ukradł ani nie włamał się nam do domu. Od pewnego czasu mieszkamy razem, a dokładniej od dnia, kiedy to Izaya stwierdził, że mój mały książę ma się trochę usamodzielnić. Wydaje mi się, że po prostu chcieli mieć z Shizuo wolne mieszkanie. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem na myśl, jak przyjemne i zarazem kłopotliwe jest mieszkanie z chłopakiem, a przynajmniej tym konkretnym chłopakiem, jednak jak szybko się uśmiechnąłem, tak szybko się upomniałem, by tego nie robił. Wolałem go dzisiaj nie denerwować, nawet jeśli jest wtedy taki uroczy. No może tylko trochę..
- Właściwie gdzie idziemy? - spytałem, zerkając na niego kątem oka, żeby już po chwili w duchu śmiać się z jego reakcji. Czasem zachowuje się jak prawdziwe dziecko.
- Prosto przed siebie. - znałem go już na tyle, że doskonale spodziewałem się tej odpowiedzi, jak również tego, że za moment po prostu mi odpowie, będąc pewnym, że naprawdę nie wiem. Skoro uważanie się za mądrzejszego ode mnie sprawia mu przyjemność, to nic na to nie poradzę. - Do szkoły, pamiętasz? - prychnął w ten, jakże znany mi sposób, tym samym wywołując kolejny uśmiech na mojej twarzy, który za moment zamaskowałem kaszlnięciem.
- Myślałem, że odpuściłeś sobie ten bal. - ciągnąłem to dalej, a potem zwyczajnie wywróciłem oczami na upomnienie jakim zostałem właśnie potraktowany. No, ale przynajmniej się uśmiechnął. 
- Bal bez mojej osoby, nie może być dobrym balem. - stwierdził zaraz, na co zaśmiałem się w myślach, na głos przyznając mu rację. Bo czemu by go dzisiaj trochę nie porozpieszczać? Ale tylko trochę. Właściwie dopiero teraz zauważyłem, że w sumie było trochę zimno i odrobinę się zmartwiłem czy brunet nie zmarznie, ale jak na razie się na to nie zapowiadało. Pewnie i tak by mi się nie przyznał. Na tę myśl wywróciłem oczami, gdyż była wręcz zadziwiająco naturalna. Kto normalny myśli tak o swoim chłopaku? - Nawet się nie postarałeś, żeby jakoś wyglądał. - skarcił mnie, na co starałem się zrobił najbardziej skruszoną minę na jaką tylko było mnie stać.
- Ty nadrabiasz za nas dwoje. Wyglądasz pięknie. - pochwaliłem go, na nowo się uśmiechając i nieubłaganie zbliżając się w stronę budynku szkoły.
- Ja zawsze tak wyglądam. - stwierdził, prychając przy tym, jednak znajdowałem się na tyle blisko, że bez problemu zauważyłem rumieniec na jego twarzy. Być może nie był wielki, a gdybym mu to wypomniał, usprawiedliwiałby się zimnem, jednak co moje, to moje.
- Oczywiście. - przytaknąłem i do momentu, kiedy znaleźliśmy się już w szkole, więcej nie rozmawialiśmy.

~*~

Oczywiście, że uwielbiam, kiedy prawi mi się komplementy. Tym bardziej, że zwykle ludzie nie wiedzieli, iż powinni to robić. Dlatego właśnie są tacy upierdliwi i również dlatego wybrałem sobie jednego, odpowiedniego. A ten jeden odpowiedni zgubił mi się w tłumie po zaledwie dziesięciu minutach od dotarcia na bal. Prostak. Po raz kolejny rozejrzałem się dookoła, starając się odnaleźć tę blond czuprynę lub chociaż białe słuchawki, z którymi nigdzie się nie rozstawał. Jak na złość nie rzuciły mi się w oczy, przez co mimowolnie westchnąłem, opierając się na moment o ścianę. Gdzie też mógł się podziać? I dlaczego w ogóle mnie zostawił?, spytałem sam siebie, właściwie nie wiem z jakiego powodu. Wywróciłem oczami, kiedy zdałem sobie sprawę, że chłopak siedzący na ławce obok mnie, stara się chyba poprosić mnie do tańca. To było absurdalne. Kolejny prostak, który najwidoczniej pomylił mnie z dziewczyną. Odepchnąłem się gwałtownie od ściany i zaciskając dłonie w pięści, zacząłem przepychać się między tymi obleśnymi, spoconymi ciałami. Jak na złość co chwilę ktoś na mnie wpadał, wywołując kolejne i kolejne skrzywienie na mojej twarzy. No i gdzie on jest? Przekląłem cicho, z ulgą przyjmując fakt, iż udało mi się wydostać z sali. Na korytarzu stały tylko pojedyncze osoby, dzięki czemu o wiele łatwiej byłoby mi kogokolwiek znaleźć. Ale oczywiście ten pies jak zwykle nie może być tam, gdzie powinien. Cały bal odbywał się w budynku sąsiadującym ze szkołą. Nie był duży i raczej przypominał stołówkę, aniżeli wystawną salę balową, jednak nie miałem co narzekać. Właściwie nie chciałem tutaj być. To tylko tak, żeby zrobić na złość mojemu nierozgarniętemu kuzynowi.
Postanowiłem w końcu wyjść na świeże powietrze. W całym budynku panował zdecydowanie zbyt wielki zaduch, a ja czułem dyskomfort związany z lepiącymi się do mojego ciała fragmentami ubrań. Głównie ze względu na to nie lubiłem szkolnych imprez. Zawsze były organizowane w zbyt małych miejscach, a przez to zawsze było zbyt tłoczno i nie można się było, nawet spokojnie poruszać, nie potrącając przy tym innych osób. Właściwie, wróciłbym już do domu.

~*~

Postanowiłem pójść nam po coś do picia i jestem pewien, że straciłem go z oczu na zaledwie kilka sekund, jednak jak się można domyślić, już go potem nie znalazłem. W jednej chwili stał obok mnie, a w kolejnej po prostu go przy mnie nie było, za to na jego miejscu stała jakaś blondynka. Chyba rzeczywiście jestem nierozgarnięty. Jeszcze raz rozejrzałem się po sali, a zaraz potem z ogromną niechęcią postawiłem zwrócić się do swojej sąsiadki w tej okrutnej niedoli.
- Przepraszam czy nie widziałaś może.. - zacząłem, jednak nie dane było mi skończyć, ponieważ dziewczyna już teraz uśmiechnęła się do mnie w ten typowy sposób i zawijając włosy na palcu, zabrała jeden z kubków z mojej dłoni, prawie od razu upijając z niego łyk lub dwa. To nie będzie łatwa rozmowa, pomyślałem, powstrzymując się od wywrócenia oczami. Nie wypadało zachować się w podobny sposób w towarzystwie damy. Choć ta na damę nie wyglądała. Typowo za krótka spódniczka i koszulka na ramiączkach, odsłaniająca zdecydowanie zbyt dużo ciała.
- Może zatańczymy? - spytała, zalotnie trzepocząc rzęsami i przy okazji zupełnie ignorując to, że cokolwiek do niej powiedziałem. Pewnie, nawet nie wiedziała, że mówiłem do niej. Byłem na tyle pochłonięty osobą bruneta, którego już na początku balu udało mi się zgubić, że teraz to ja nie zwracałem uwagi na to co do mnie mówi. Patrząc na jej usta, widziałem odrobinę mniejsze i na pewno nie pomalowane szminką, jednak gładkie i zadbane, nie popękane ani spierzchnięte, należące do mojego chłopaka. Zerkając na jej oczy, pomyślałem, że Hibiya ma dłuższe rzęsy bez malowania ich tuszem i kolor jego złotych oczu jest zdecydowanie ładniejszy od brudnej zieleni, która właśnie przewiercała mnie wzrokiem. Również cerę miała gorszą, a tak przynajmniej wnioskuję, patrząc na to ile nałożyła na siebie podkładu. Można powiedzieć, że nawet w tych ciemnościach jej twarz cała tłusto się świeciła. - Słuchasz mnie? - dopiero tymi słowami udało jej się sprowadzić mnie na ziemię. Zamrugałem kilkukrotnie nie będąc z początku w stanie, wydostać się z amoku, w który popadłem przez własne przemyślenia.
- Nie. - rzuciłem znudzony i zabrałem się za nalewanie napoju, który wyglądał mi na oranżadę, do nowego kubka. Pewnie zwróciłbym na nią większą uwagę, gdybym interesował się jej podobnymi. I gdybym nie zgubił własnego chłopaka.

~*~

Poczułem się odrobię lepiej, kiedy w końcu znalazłem się na zewnątrz. Chłodne powietrze przyjemnie ochładzało moją spoconą i rozpaloną od duszności skórę. Poluźniłem kołnierz i z cichym westchnieniem oparłem się o murek, okalający schody. Nie lubiłem przebywać w samotności. Zwłaszcza wtedy, gdy byłem na zewnątrz, gdy było ciemno i nie miał mnie kto wielbić. Z jednej strony nie chciałem jeszcze wracać do środka, a z drugiej nie chciałem zostawać samemu w tych ciemnościach. Jak zwykle w takich sytuacjach, miałem dziwne przeświadczenie, że ktoś mnie obserwuje. Momentalnie na moim karku wytworzyła się gęsia skórka, a ja skarciłem się cicho pod nosem za takie myślenie. To tylko wyobraźnia, przypomniałem sobie w myślach i wziąłem głębszy wdech, jeszcze odrobinę bardziej poluźniając ciasne ubranie przy szyi. W tym momencie przeklinałem w myślach osobę, która nie zamontowała w pobliżu wejścia żadnej lampy. Kto był tak mądry, by tego nie zrobić? Jakiś kolejny prostak. Czemu wszyscy muszą być takimi idiotami? Kogo ja w ogóle kocham, matko. Mimowolnie parsknąłem cicho pod nosem na swoje własne myśli, w kolejnej chwili wzdrygając się, kiedy usłyszałem za sobą hałas, podobny do szeleszczenia liści. Tym większe prawdopodobieństwo nadawał temu fakt, że rzeczywiście dookoła budynku zostały posadzone krzewy. Kolejny bezsensowny pomysł. Strata czasu na jakieś brzydkie badyle, bo oczywistym jest, iż nawet nie pokwapili się o zakup jakichś ładnych, porządnych roślin.
Z jednej strony bardzo chciałem się odwrócić, bo to w końcu odruch bezwarunkowy w podobnych sytuacjach, jednak czując strach moje ciało było na tyle sparaliżowane, że nie drgnąłem nawet o milimetr. Pojawiło się u mnie za to, to nieprzyjemnie uczucie pustki z tyłu głowy i chłodu oblewającego moje ciało, nawet jeśli miałem na sobie ubrania i jeszcze przed momentem było mi okropnie wręcz gorąco. Z trudem przełknąłem ślinę i już w tym momencie wiedziałem, że coś jest nie tak. Przynajmniej nie tak jak powinno być.
Chwilę zajęło mi zebranie w sobie na tyle dużo siły, aby chociażby poruszyć dłonią, nie mówiąc nawet o tym, że za moment odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i wpatrzyłem w ciemność, samemu nie wiedząc co staram się tam zobaczyć.
Automatycznie wykonałem krok w tył, kiedy pomiędzy liśćmi udało mi się dostrzec dwa czerwone punkty. Nie miałem pojęcia czym mogły być i nie wyglądały ani odrobinę naturalnie, przez co też ani odrobinę zachęcająco. Chciałem jak najszybciej znaleźć się znów w środku, wśród tych wszystkich, nawet jeśli upoconych, osób. Co ja najlepszego wyprawiam?, spytałem sam siebie w myślach, kiedy to nie potrafiłem zmusić swojego ciała do jakiegokolwiek ruchu czy chociażby odwrócenia wzroku. Sam nie wiem ile czasu wpatrywałem się w to samo miejsce, nie zwracając nawet uwagi na to czy owe dwa punkty nadal się tam znajdują. A potem coś ciemnego mignęło mi przed oczami.

~*~

Od kilku minut zastanawiałem się czy powinienem poszukać mojego księcia, czy jednak poczekać aż on sam mnie znajdzie. To pewne, że czy będę chodził w kółko, czy stał tutaj i tak się na mnie zezłości. Na tę myśl mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem i upiłem łyk napoju z kubka, ostatecznie jednak postanawiając ruszyć się z miejsca. Zaniepokoił mnie fakt, że nigdzie nie mogłem dostrzec - nawet, jeśli w tych ciemnościach - złotej peleryny. Zawsze się denerwuje, kiedy mówię, że jest żółta, przypomniałem sobie, upijając kolejny łyk z kubka, a po chwili zastanowienia wypiłem całą jego zawartość i wyrzuciłem do kosza stojącego pod ścianą, zaczynając przepychać się między ludźmi. Tylko od czasu do czasu kogoś przepraszałem, bo w większości przypadków nikt nie zwracał na mnie uwagi. Całe szczęście. Jeszcze mi brakuje, żeby teraz ktoś zechciał robić mi wyrzuty. Gdy dotarłem w końcu do wyjścia z sali, odetchnąłem cicho. Mimo wszystko było tam naprawdę gorąco. Włosy zdążyły mi się spocić na tyle, że pojedyncze kosmyki kleiły mi się do czoła. Bardziej, niż bal, pasuje tutaj stwierdzenie "klubowa dyskoteka". Na korytarzu znajdowało się znacznie mniej osób, dzięki czemu od razu udało mi się stwierdzić, że tu też go nie ma. Mimowolnie zmarszczyłem brwi. Skoro nie było go na sali ani nie ma go na korytarzu, to gdzie się niby schował? Sapnąłem niezadowolony i już miałem wrócić z powrotem na salę, kiedy zdałem sobie sprawę, że tak właściwie nie chce tam jeszcze wracać. Nawet jeśli Hibiya ma być na mnie potem jeszcze bardziej zdenerwowany. Z tą myślą i lekkim uśmiechem na ustach, ruszyłem w stronę drzwi, już za moment biorąc głęboki wdech, napawając się zbawiennym wpływem świeżego powietrza, na moje rozgrzane ciało. Zdecydowanie wolałbym zostać w domu. Praktycznie w tym samym momencie, w którym o tym pomyślałem, do moich uszu dobiegł jęk, który doskonale oddawał to jak się teraz czułem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to nie ja jęknąłem, w związku z czym w pierwszej chwili miałem zamiar się wycofać. Ciekawość, jednak wzięła nade mną górę i już za moment zacząłem ostrożnie rozglądać się za źródłem dźwięku. Zdawałem sobie sprawę z tego, że zapewne to tylko dwoje nastolatków, którzy wypili za dużo - tak, na balu - i po prostu poczuli silną potrzebę uprawiania seksu w krzakach, jednak zainteresował mnie fakt, że jęk, który usłyszałem zdecydowanie należał do mężczyzny.
Poprawiłem włosy, które od tego całego potu, zaczęły lepić mi się do twarzy i powoli zszedłem po schodach, stając na równym chodniku. Na pierwszy rzut oka nic nie zauważyłem. Może się przesłyszałem? Albo wymyśliłem sobie ten dźwięk? Istniało takie prawdopodobieństwo. Tym bardziej, że od tego jak głośno grała muzyka - wciąż przypominam, że to bal - prawdopodobnie ogłuchłem. Westchnąłem cicho i już miałem się pogodzić z tym, że powoli zaczynam głuchnąc, kiedy dźwięk rozległ się po raz kolejny, odrobinę bardziej stłumiony, gdzieś po mojej prawej stronie.
Momentalnie odwróciłem głowę w tamtą stronę, jednak przez to jak ciemno było, nie byłem w stanie nic zobaczyć. Zrobiłem, więc kilka kroków w tamtym kierunku. Co też mi do głowy strzeliło, żeby bawić się w podglądacza? Może, gdyby Hibiya częściej miał ochotę.. Momentalnie skarciłem się w duchu za takie myślenie i pokręciłem głową, by odrzucić od siebie niechciane myśli. Kiedy jednak znacznie się zbliżyłem, w jęku - już trzecim - odnalazłem coś znajomego, stwierdzając wszem i wobec, że z tego braku stosunków, aż sobie coś uroiłem. Mimo wszystko coś podpowiadało mi, żebym szedł dalej. Jakaś niewidzialna siła przyciągała mnie do tamtego miejsca, abym już po niecałej minucie przeżył szok. Niektóre rzeczy były bardziej znajome od innych.

~*~

Po tym jak zacisnąłem gwałtownie oczy, otworzyłem je dopiero wtedy, gdy nie znajdowałem się już w zasięgu żadnego światła. Nie pamiętałem, abym w jakiekolwiek sposób się przemieszczał czy też, by to ktoś mnie przenosił, więc doszedłem do oczywistego wniosku, że po prostu straciłem przytomność. Komuś się zachciało żartów?, pomyślałem zirytowany, jednak z biegiem czasu zacząłem przypominać sobie co się wydarzyło. Najpierw zobaczyłem dwoje czerwonych oczu, a potem nagle zrobiło się ciemno. Mimowolnie zadrżałem, przypominając sobie ten przerażający, wręcz świecący kolor czerwieni. Spróbowałem się poruszyć, chcąc podnieść się z zimnego betonu, jednak właśnie w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, iż moje ruchy są ograniczone. Właściwie to tylko moje nadgarstki były związane za plecami czymś, co zdecydowanie nie było liną. Nieprzyjemnie drażniło skórę, sprawiając ból, a im większy ból czułem w nadgarstkach i samych ramionach, wygiętych - prawdopodobnie od dłuższego czasu - pod dziwnym kątem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z istnienia innych części swojego ciała. Na końcu dotarło do mnie, iż dolne partie mojego ciała emanują dziwnym dyskomfortem, a nawet bóle i gdy spojrzałem w dół, z moich ust wydostał się pierwszy przeciągły jęk. To chyba jakieś żarty. Nie mogę mieć aż takiego pecha, żeby trafić na jakieś monstrum akurat w dniu balu. I to monstrum miałoby mieć, za przeproszeniem chcicę i popęd seksualny niczym sam Delic? Niemożliwe. Tak mi się przynajmniej wydawało, do momentu, kiedy nie poczułem znajomego bólu w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
- Czy zdajesz sobie.. Sprawę z tego.. Kim jestem? - syknąłem, jednak sam przed sobą musiałem przyznać, że w tej sytuacji, w której się znalazłem, brzmiałem naprawdę żałośnie. W dodatku mój rozmówca zdawał się mnie nie rozumieć lub po prostu nie słuchać, co wydawało mi się bardziej prawdopodobne. Wszakże był zajęty innymi częściami mojego ciała. Kto to w ogóle widział, żeby zostać zgwałconym z Halloween? W dodatku w takim miejscu i w taki sposób. Z moich ust wydostał się kolejny jęk i bynajmniej nie był to jęk bólu czy protestu, za co skarciłem sam siebie. W dodatku słyszałem za sobą jakieś szmery, podobne do ludzkich kroków, co wzbudzało we mnie większe przerażenie, niż powinno. Aby choć odrobinę stłumić swój głos - w razie, gdybym kolejny raz zechciał jęknąć - przygryzłem dolną wargę, przy okazji z trudem przełykając ślinę i mocno zaciskając oczy. Co za absurd, powtarzałem w myślach, czując się naprawdę dziwnie z tym, że za moment ktoś miał zobaczyć mnie w takiej sytuacji. W dodatku przy zaciśnięciu oczu, łzy, które się w nich zbierały, postanowiły wypłynąć na moje policzki. A może płakałem już wcześniej?

~*~

Nie miałem pojęcia w jaki sposób powinienem zareagować. To wszystko wydawało mi się tak nierealne, że aż nieprawdziwe. Jak to możliwe, że straciłem go z oczu na chwilę, a potem znalazłem w takiej sytuacji? "Takiej sytuacji" to zbyt delikatne określenie na to co zobaczyłem. Oczywistym jest, że momentalnie poczułem się okropnie zirytowany, tudzież zdenerwowany obrazem, który się przede mną malował. Jakim prawem ktoś śmiał posiąść w taki sposób ciało mojego księcia? Tym bardziej było to niedopuszczalne, biorąc pod uwagę jak długo sam nie odważyłem się tego zrobić. No dobrze, może odważyłem się dość szybko, co nie zmienia faktu, że obecna sytuacja nie powinna była mieć miejsca. Poczułem się odpowiedzialny za to co się stało, bo w końcu to ja go zostawiłem, nie uprzedzając przed tym, że idę tylko po coś do picia. Pod pewnym względem byłem zadowolony z owej sytuacji. Istniało bowiem prawdopodobieństwo, iż ruszył się ze swojego miejsca na ławce pod ścianą, aby mnie poszukać, co napawało mnie radością.
- Hej! - rzuciłem, wkładając dłonie do kieszeni spodni, po uprzednim poprawieniu swoich włosów. Niestety nie uzyskałem żadnego odzewu. Jedynie - spójrzmy prawdzie w oczy - gwałcony właśnie chłopak, drgnął lekko, a nawet bardzo, prawdopodobnie na dźwięk mojego głosu i z tego co mi się wydaje oraz co udało mi się dojrzeć w tych ciemnościach, odwrócił głowę w moją stronę. W tym momencie przeżyłem kolejny szok. Rzadko czy raczej prawie nigdy nie było sposobności, abym widział Hibiyę w takim stanie. Zdarzyło się może ze dwa, trzy razy, a znamy się już dość długo. Nie lubił po prostu pokazywać swoich słabości. Tym bardziej byłem zdenerwowany. Jakim prawem, ktoś śmiał doprowadzić go do takiego stanu? Zbliżyłem się jeszcze odrobinę bardziej i stanąłem na tyle blisko, aby w końcu zwrócić na siebie uwagę. - Co tobie się wydaje, że robisz? - syknąłem, patrząc z nienawiścią - a tak mi się przynajmniej wydaje - na to coś. Nie mogłem określić dokładnie czym lub kim było. Wydawało się, że to człowiek, jednak z tej odległości dałoby się dostrzec jakieś konkretne zarysy twarzy czy czegokolwiek, a tymczasem jawiła się przede mną czarna, bliżej nieokreślona masa, przypominająca cień, aniżeli cokolwiek materialnego.
W końcu chyba udało mi się zwrócić na siebie uwagę, ponieważ owe stworzenie uniosło na mnie wzrok. Przez chwilę poczułem się sparaliżowany. Nie wiem czy strachem, ale po prostu nie byłem w stanie się ruszyć, kiedy wpatrywała się we mnie para szkarłatnych, świecących oczu. Co to do cholery jest?, spytałem sam siebie w myślach i za moment odruchowo zacisnąłem pięści, to samo robiąc z zębami. Musiałem się opanować i obronić swojego księcia, jak przystało na dobrego sługę. Właśnie dlatego rozejrzałem się za czymś, czego mógłbym użyć w takiej sytuacji i - choć wydawało mi się to zadziwiająco idiotyczne - już po chwili złapałem łopatę opartą o ścianę budynku gospodarczego, znajdującego się obok sali, na której wciąż bawili się ludzie i ruszyłem z powrotem w stronę dwójki znajdującej się na ziemi.

~*~

Gdybym nie był tak bardzo szczęśliwy na jego widok, pewnie spytałbym go teraz co on najlepszego wyprawia, przy okazji nazywając go idiotą. Powstrzymałem się jednak, a dokładniej rzecz ujmując nie miałem siły ani sposobności, aby się nad tym zastanawiać. Z odczuwanego bólu powoli zaczynało mi się robić przed oczami, a powstrzymując się od wydawania jakichkolwiek dzięków, już dawno przegryzłem dolną wargę i robiło mi się naprawdę niedobrze, gdy czułem metaliczny posmak w ustach. Oczywistym jest, że im więcej czarnych plam pojawiało się przed moimi oczami, tym trudniej było mi się powstrzymywać od wydawania z siebie tych wszystkich upokarzających dźwięków. Czemu Delicowi tak długo zajmuje przetworzenie informacji? Powiedziałbym, że to prostak, jednak tym razem nie mam nawet ochoty na wyzywanie go w taki czy inny sposób. Stęknąłem cicho, zdając sobie sprawę z tego, że nie czuję już swoich nóg, a chwilę później ucieszyłem się, odczuwając nagle błogi spokój. Prawdopodobnie straciłem przytomność, jednak nim to nastąpiło, udało mi się zauważyć blondyna, stojącego przede mną. Tylko dlaczego trzymał w ręce łopatę? Mówiłem, że prostak. Przez chwilę wydało mi się, że wyglądał na zaniepokojonego - choć wydawał się być bardziej zdenerwowany, aniżeli zmartwiony - i może nawet wypowiedział moje imię, ale teraz już nie byłem w stanie stwierdzić na pewno.

~*~

Pytałem sam siebie, co wyprawiam, kiedy podchodziłem do tego czegoś z łopatą. Nawet mnie pomysł ten wydawał się potwornie głupi. Działała jednak, czym byłem ogromnie zaskoczony. Choć może to nie była moja zasługa? Nagle zjawa po prostu odsunęła się od Hibiyi, a kiedy mrugnąłem, w ciągu ułamku sekundy zniknęła. W pierwszej chwili rozejrzałem się na boki czy przypadkiem nie ma zamiaru mnie zaatakować, jednak gdy usłyszałem pod sobą stęknięcie, praktycznie od razu zerknąłem w tamtą stronę. Chłopak nie wyglądał najlepiej, a i to było mało powiedziane. Zawołałem go po imieniu, widząc, że zaczyna tracić przytomność, wyrzucając przy tym narzędzie, którym się posłużyłem. Kucnąłem obok i podłożyłem ramię pod jego plecy, żeby w pierwszej chwili go posadzić. Nie miałem pojęcia czy go to nie boli i właściwie odrobinę martwiłem się, że mogę mu zrobić jeszcze większą krzywdę. Poprawiłem mu jednak, naprawdę ostrożnie, ubrania i rozglądając się czy nie ma w pobliżu żadnych świadków, wziąłem go na ręce. A potem chwilę tak zostaliśmy. On nieprzytomny w moich ramionach, a ja patrzący na jego spokojny twarz. Miał lekko opuchnięte oczy, zaczerwieniony nos i pozostałości łez na policzkach, jednak cieszyłem się, że jest już bezpieczny i zdobyłem się nawet na delikatny uśmiech. Cieszę się, że tylko ja widzę go takiego bezbronnego. Westchnąłem cicho. Mimo wszystko zdawałem sobie sprawę z tego, że nie powinienem tak myśleć. W końcu najważniejsze, żeby zawsze był szczęśliwy i przede wszystkim bezpieczny.
Ruszyłem w końcu w stronę drogi. Miałem zamiar udać się do domu jakimiś odludniejszymi uliczkami, bo pewnym było, iż idąc z nieprzytomnym chłopakiem na rękach po głównej ulicy, będą wzbudzał sensację. Nawet, jeśli pora była już dość późna i po ulicach nie chodziło zbyt wiele osób.
Kiedy w końcu dotarliśmy do domu, praktycznie od razu skierowałem swoje kroki do łazienki, gdzie powoli i delikatnie rozebrałem mojego chłopaka, następnie napuszczając wody do wanny, żeby go umyć. Podejrzewałem, że nawet w takim stanie, byłby na mnie zły, gdyby się obudził taki brudny, wiedząc, że mogłem go umyć. To nawet lepiej. Przynajmniej go nie bolało. Pokręciłem głową, a potem przyjrzałem się kruchej osobie w wannie, wzdychając po raz kolejny. Nawet nie potrafię go przypilnować. W pewnym sensie jest sobie trochę winien sam, ale to ja odszedłem bez słowa. Z takimi i tym podobnymi myślami dokończyłem go myć, potem wyciągnąłem go z wanny i wytarłem, ostatecznie układając jego ciało pod kołdrą, na łóżku w sypialni. Przez chwilę go obserwowałem, mimowolnie odgarniając mu włosy z czoła i za moment z cichym westchnieniem wyszedłem z pokoju. Najpierw musiałem sobie jeszcze przygotować kolację i się umyć. Dopiero potem miałem zamiar się położyć.

~*~

Kiedy otworzyłem oczy, za oknem było jasno, co bardzo mnie zdziwiło. Czy nie byliśmy dopiero co na balu? I jak ja się znalazłem w domu? Zadawałem sobie te i tym podobne pytania, leżąc z wciąż na wpół przymkniętymi oczami. Delica jak zwykle nie było już w łóżku, jednak nie mógł wstać dawno, ponieważ pościel nadal była nagrzana. Czy muszę wstawać?, spytałem sam siebie. W pierwszej chwili pomyślałem, że nie, bo przecież dziś jest wolne, ale już za moment mój mózg rozbudził się na tyle, aby uświadomić mi, jak bardzo jestem spragniony. Jęknąłem przez suchość w gardle, którą odczuwałem i drgnąłem lekko, za moment jęcząc po raz kolejny. Tym razem z winy bólu, który rozszedł się po moim ciele. Jak na zawołanie w mojej głowie przewijać zaczęły się wspomnienia z wczorajszego - jak się domyśliłem - wieczora i naprawdę nie mogłem uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę. Może tylko mi się to przyśniło? Ale skąd w takim razie ten ból? ... Wiem skąd, ale jednak.. I tak właśnie biłem się ze swoimi myślami przez kolejne minuty.
Po upływie może pięciu, może dziesięciu podniosłem się ostrożnie do pozycji siedzącej, tłumiąc kolejny dźwięk wydobywający się z mojego gardła poprzez zaciśnięcie zębów i ostatecznie wstałem, trochę kołysząc się na nogach. Mogłem sobie wyobrazić jak niezgrabnie szedłem, przemieszczając się w stronę drzwi. Postanowiłem, że najpierw się napiję, a potem dopiero pomyślę co zrobić.
Na szczęście w kuchni nikogo nie było, więc bez problemu - no może z małymi, ale były one spowodowane jedynie bólem - nalałem sobie wody do szklanki i wypiłem ją jednym duszkiem. Odstawiłem szklankę do zlewu i skierowałem swoje kroki do korytarza, rozmyślając o tym jak bardzo nienawidzę Halloween. Przy okazji usłyszałem jakieś stukanie w łazience, więc domyśliłem się, że właśnie tam znajduje się mój współlokatora, a przy tym chłopak.
- Delic, ty prostaku! To wszystko twoja wina!
KONIEC
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wow, wow. Pieseł jest pod wrażeniem. Ja sama nie mogę uwierzyć, że wyrobiłam się jeszcze przed grudniem. Pomijając fakt, że jest to totalny shit - a przynajmniej druga połowa. 

No, ale napisałam. Tradycja spóźnienia się z dodaniem wpisu podtrzymana i w ogóle super duper.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że komukolwiek - w choćby najmniejszym stopniu - się to spodoba. Napracowałam się nad tym, okey?

Miłego ranka, dnia, popołudnia, wieczoru lub nocy paszteciki moje~ <3

Ps. Nie sprawdzane, bo już mi się nie chce tego drugi raz czytać. Możecie wytykać mi błędy - pozwalam.

wtorek, 17 października 2017

Drrr!! Shizaya "Za swoje czyny trzeba ponosić konsekwencje" Rozdział 18

Jestem takim gunwem. Nie polecam bycia mną i posiadania mojej weny czy chęci do robienia czegokolwiek. (Y) No, ale może teraz uda mi się w końcu coś naskrobać xo 

Trzymajcie za mnie kciuki ponczki x''''D

Zapraszam~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział 18

Izaya:
Jeszcze przez dłuższą chwilę po całym zajściu byłem w szoku, wpatrując się w miejsce gdzie przed momentem zniknął nasz nieproszony gość. Pomińmy fakt, że czułem się dziwnie z myślą, że to "nasz" gość. W końcu jednak przeniosłem wzrok na jęczące coś pod moimi nogami i usiadłem wolno, zerkając na Shizu-chan'a, który właśnie płaszczył się przede mną na dywanie. Sam ten widok był tak zabawny, że nie mogłem się powstrzymać, aby nie parsknąć pod nosem, zaraz potem zaczynając się śmiać na cały głos. 
- Shizu-chan, nie wypinaj się tak, bo pomyślę, że to zaproszenie~ - zawołałem, zgrabnym ruchem podnosząc się z łóżka i już zaraz złapałem pierwszą, lepszą koszulę, leżącą na podłodze. Po jej wielkości, wnioskuję, iż nie należała ona do mnie, ale obecnie obchodziło mnie to jak zeszłoroczny śnieg. Nawet przekleństwa i warczenie Potworka nie były w stanie zmusić mnie do pozostania w pokoju, więc w samej koszuli, udałem się w stronę salonu, gdzie spodziewałem się zastać naszego gościa. Oczywiście się nie pomyliłem i po raz kolejny z trudem powstrzymywałem wybuch śmiechu, widząc czerwonego doktorka, który nerwowo poprawiał okulary na nosie, rozglądając się ukradkiem, jakby się bał, że za chwilę zza komody lub telewizora wyskoczy na niego nagi Shizu-chan. Osobiście pewnie nie chciałbym tego przeżyć. - Shinra~ - kącik moich ust uniósł się odrobinę, kiedy zobaczyłem jak podskoczył w miejscu, jednak starałem się nie dać nic po sobie poznać. - Co sprowadza cię w nasze skromne progi? - spytałem, a pytające spojrzenie jakie mi posłał zza swoich okularów, utwierdziło mnie w przekonaniu, iż nadużywam słowa "nasze" lub ewentualnie "nasz", jednak ani jedno, ani drugie nie wydaje się być w porządku. Łatwo się domyślić, że na końcu języka już miał pytanie o to, dlaczego powiedziałem to tak, a nie inaczej, jednak na jego szczęście postanowił dać sobie spokój. Szczerze powiedziawszy sam nie wiem co musiałbym mu zrobić, gdyby o tym wspomniał. Wydłubałbym mu oczy i odciął język. I może jeszcze nos, żeby nie wtykał go tam gdzie nie powinien. Niestety te plany muszę pozostawić na kiedy indziej.
- Cóż.. Zastanawiałem się czy.. Ee.. Nie byłem pewien czy wy wciąż.. Przyniosłem jedzenie dla Shizuo! - dokończył wreszcie, a ja przez dłuższą chwilę stałem i po prostu na niego patrzyłem, mrugając bardzo powoli, aż w końcu po raz drugi lub nawet trzeci, zacząłem się dziś śmiać, a wiadomym nie od dziś jest, że mój prze anielski śmiech, przywołuje takie potwory jak Shizu-chan. 
- Z czego się śmiejesz mała pluskwo? - "Ja zawsze elokwentnie." pomyślałem, wywracając oczami, jednak tak, aby nikt inny tego nie zobaczył. 
- Nie wiedziałem, że musisz mieć niańkę, Shizu-chan~ Oi, oi.. Co ty byś beze mnie zrobił? - spytałem z szerokim uśmiechem, patrząc w jego stronę, kiedy gromił wzrokiem to mnie, to naszego gościa. Widzicie? I znów "naszego". Coś złego się ze mną dzieje. Zdecydowanie.
- Żył w świętym spokoju. - odpowiedział, co wywołało u mnie kolejną salwę śmiechu. - Niestety, nadal tu jesteś. - dodał po chwili, a ja machnąłem na niego ręką. Wszakże nie było mi ani odrobinę przykro z tego powodu.
- Yare, yare Shizu-chan. Przecież wiem, że i tak się cieszysz. - rzuciłem, wywracając oczami i stwierdziłem, że skoro już się tak rozgościłem, to nic się nie stanie, jeżeli zabiorę jedzenie, które przyniósł Shinra i wyniosę je do kuchni. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem, nawet nikomu nic nie mówiąc i nie odpowiadając na ich pytające spojrzenia. Niech się teraz zastanawiają co zrobiłem z ich cennym pożywieniem~

Shizuo:
Czegoś takiego na pewno się nie spodziewałem, a już w ogóle z samego rana. W myślach odnotowałem, że muszę zamykać na noc drzwi, aby uniknąć kolejnych tego typu wizyt. Jęknąłem niezadowolone z tego, że to ja znalazłem się na podłodze i w dodatku w takiej, a nie innej pozycji. Bolała mnie teraz twarz. Podła wesz. Jeszcze ma czelność się ze mnie śmiać. Niech no tylko wstanę.
- Shizu-chan, nie wypinaj się tak, bo pomyślę, że to zaproszenie~ - usłyszałem nad swoją głową, przez co prawie od razu obróciłem się na bok, a potem na plecy, jednak chwilowo nie miałem ochoty się podnosić. Najwidoczniej pchła postanowiła inaczej, ponieważ już zaraz bez skrupułów ubierał moją koszulę. "Co za małe podłe.."
- Hej! W tej chwili tutaj wracaj i zdejmuj tę koszulę! - zażądałem, nie spotykając się jednak z pozytywnym odzewem. Po prostu mnie zignorował, a za moment mogłem go słyszeć z salonu. Przecież co ja teraz zrobię z tą koszulą? Chociaż tak w sumie.. To wyglądało dość ciekawie.. Nie. Wcale nie wyglądało ciekawie. - WRACAJ TU! - krzyknąłem jeszcze za nim podnosząc się z ziemi i zaczynając zbierać ubrania, w które za moment się ubrałem. Oczywiście musiałem wziąć kolejną, bo przecież wesz nie ma swoich ubrań.
Z tego wszystkiego zacząłem planować, że wyrzucę albo lepiej spalę wszystkie jego ubrania. Tak, żeby nie miał w czym chodzić. Ale wtedy będę musiał pochować gdzieś też i swoje ubrania.
Westchnąłem cicho, gdyż jasnym było, iż mój plan właśnie został unicestwiony w trakcie tworzenie przeze mnie samego, więc dałem sobie spokój z obmyślaniem planów tak wcześnie rano i wyszedłem z pokoju, od razu słysząc śmiech bruneta. Czy on kiedykolwiek przestaje się śmiać?
- Z czego się śmiejesz mała pluskwo? - spytałem, uprzednio kiwając głową do Shinry, aby zaraz przenieść wzrok na to śmiejące się obok mnie. Niech wie, że jest gorszy i zasługuje jedynie na nazywanie go mianem "to".
- Nie wiedziałem, że musisz mieć niańkę, Shizu-chan~ Oi, oi.. Co ty byś beze mnie zrobił? - słysząc jego słowa, od razu domyśliłem się, że mój przyjaciel, choć już niedługo, musiał właśnie palnąć coś głupiego. W związku z tym raz na niego patrzyłem, chcąc sprawić spojrzeniem by zniknął, po chwili to samo robiąc z Oriharą. Najlepiej, jakby obaj gdzieś razem zniknęli.
- Żył w świętym spokoju. - odpowiedziałem, jedynie gromiąc go wzrokiem, kiedy znów zaczął się śmiać. Po chwili cicho westchnąłem. - Niestety, nadal tu jesteś. - dodałem, w następnym momencie opierając się bokiem o ścianę i prychając na niego, kiedy on machnął na mnie ręką. Dlaczego on zawsze wszystkich celowo denerwuje? Chyba naprawdę bardzo lubi kłopoty.
- Yare, yare Shizu-chan. Przecież wiem, że i tak się cieszysz. - rzucił, jakby od niechcenia, a ja siła woli powstrzymałem się od wgniecenia jego głowy w ścianę i zaciśnięcia zębów. Mógłbym je jeszcze połamać, a tego bym nie chciał. W dodatku z winy kogoś takiego jak pchła. Niedoczekanie jego.
Tym bardziej, że już za moment patrzyłem na niego zaskoczony, nie za bardzo wiedząc, gdzie też on się wybiera z tym jedzeniem. Bądź co bądź to też moje jedzenie i lepiej, żeby nagle nie przyszło mu do głowy, by wyrzucić je gołębiom. A znając jego.. Nawet to jest możliwe.
- Oi, wracaj tu. - rzuciłem, jednak kiedy chciałem już za nim pójść, Shinra powstrzymał mnie, a raczej to jego dłoń trzymająca moje ramę mnie powstrzymała.
- Na pewno nic nie zrobi. - stwierdził, w co ja nie byłem tak skory uwierzyć. Zbyt dużo czasu już z nim spędziłem. Dałem, jednak za wygrana i już za moment siadłem na kanapie obok mojego gościa. Choć może powinienem powiedzieć "naszego"? W końcu mieszka tu już od jakiegoś czasu, a biorąc pod uwagę ilość jego rzeczy w moim domu, śmiało można by powiedzieć, że to też jego dom. Ech. O czym ja w ogóle myślę?
- Właściwie, co cię tu sprowadza? - spytałem, opierając się plecami o oparcie kanapy. W sumie byłem odrobinę, ale tylko trochę niezadowolony z faktu, że pojawił się tak wcześnie rano i przerwał mi w wykonywaniu pewnych czynności z pewnym osobnikiem.
- Celty się o ciebie martwiła i kazała mi sprawdzić czy nadal nie umarłeś z głodu. - wyjaśnił, na co na moment zmarszczyłem brwi, w końcu jednak przyjmując jego wersję wydarzeń do wiadomości. W sumie mogłem w to uwierzyć. Poza tym, sam Kishitani raczej nic by nie ugotował, przy okazji nie robiąc krzywdy sobie i ludziom w jego otoczeniu.
- Jak widzisz nie umarłem i mam się świetnie. - rzuciłem, rozkładając ramiona na boki w geście prezentacji. - Czy naprawdę musiałeś przychodzić tak wcześnie? - spytałem już po tym, jak usiadłem normalnie. Nie, żebym go wyganiał czy coś.. Po prostu mi przeszkodził.
Na samym początku kiwnął głową, najwidoczniej potwierdzając moje wcześniejsze słowa, a w następnym momencie podrapał się po policzku, widocznie zakłopotany. Wywróciłem oczami, gdy zaczął się tłumaczyć. Naprawdę popsuł mi miłe plany na poranek.
- Wybacz, wybacz. - rzucił, składając ręce w przepraszającym geście, na co po raz kolejny wywróciłem oczami. Jest ranek, a mnie już zaczyna boleć głowa od tego wywracania. - No, ale skoro jestem.. To może zostanę z wami na śniadanie~? - zaproponował, choć bynajmniej nie była to propozycja, szeroko się uśmiechając i w ten sposób został z nami na śniadaniu.

Izaya:
Po śniadaniu, na którym mieliśmy niestety nieproszonego gościa - a ja tak bardzo miałem nadzieję, że uda mi się znów ubrudzić Shizusia ryżem lub inną paćką - z ogromnym trudem udało nam się go pozbyć. Choć może lepiej by było, gdybym powiedział, że MI udało się go pozbyć, bo Shizu-chan zmył się zaraz po wstawieniu naczyń do zlewu - chyba wydaje mi się, że jestem jego gosposią. Niedoczekanie - i zaszył w łazience na kolejnych trzydzieści minut. A co zrobił potem? Wyszedł i stwierdził, że musi się przewietrzyć, zostawiając cały burdel na mojej głowie. Jednak to jeszcze nic. Tak samo wyglądały poranki, przez kolejnych kilka dni. Shinra wpadał, zjadał z nami śniadanie, ja go wypraszałem, a potem Potworek ulatniał się na pół dnia, zostawiając mnie biednemu cały dom na głowie. Przynajmniej do dzisiaj. No i kiedy po raz drugi przyłapał nas w jednoznacznej sytuacji - sam nie wiem jak to się stało. Po prostu Shizu-chan to zwierz - postanowiliśmy z tego zrezygnować. Przynajmniej do wieczora.
Dziś jednak nie zostaliśmy obudzeni przez nikogo, aż do godziny dziesiątej. Gdy otworzyłem oczy, mimowolnie jęknąłem niezadowolony, kiedy okazało się, że promienie słoneczne padają w tym momencie bezpośrednio na moją twarz. Z początku zasłoniłem ją ramieniem, jednak było mi w takiej pozycji niewygodnie, więc zwyczajnie obróciłem się na bok i postanowiłem użyć ciała Shizusia jako tarczy obronnej przed podłym słońcem.
- Shizu-chan, wyłącz słońce~ - poprosiłem, a raczej wymruczałem w jego pierś, na co odpowiedział mi równie nieporadnym mruknięciem. Niestety nie byłem jeszcze na tyle rozbudzony, żeby zrobiło mi to jakąś różnicę. Dopiero po kolejnych kilku minutach dotarło do mnie, że jeszcze nikt nie wparował nam do sypialni, przez co praktycznie od razu usiadłem, żeby sprawdzić godzinę na zegarku. Skrzywiłem się lekko, zauważając, że jest już tak późno, ale tym również nie zaprzątałem sobie teraz głowy. - Myślisz, że w końcu wpadł pod samochód? - spytałem z nadzieją, zakrywając usta dłonią.
- Nawet jeśli, to wciąż żyje. - dobiegło do mnie z poduszki, w której jak się okazało, utopiła się twarz Shizusia. - Zapewniam cię. - dodał zaraz, nie uzyskując ode mnie żadnej odpowiedzi.
- Och, nie wątpię~ - przyznałem i już zaraz niechętnie podniosłem się z łóżka. Zabrałem z szafy pierwsze lepsze ubranie z brzegu i właśnie kierowałem się, aby przejść do łazienki, kiedy ten jakże miły poranek, przerwało trzaśnięcie drzwi, a potem jakieś głuche łupnięcie. Nawet Shizu-chan postanowił wypłynąć na powierzchnię i popatrzył najpierw na mnie - przy czym ja zrobiłem to samo względem niego - a potem na drzwi, w których już zaraz po chwili stanął zdyszany Kishitani. Stan w jakim się znajdował nasuwał mi myśl, że rzeczywiście wpadł pod samochód, jednak za bardzo mu się spieszyło do śniadanka z nami, żeby przejąć się tym faktem.
Potłuczone okulary, odrobinę podarty kitel i chyba dopiero co wstał z łóżka, bo takiej fryzury, to ja nawet u Shizu-chan'a jeszcze nie widziałem. W dodatku był tak zadyszany, że w pierwszej chwili chciałem spytać czy biegł, by przyłapać nas na gorącym uczynku - kto go tam wie, w jakiej sytuacji chciałby nas zobaczyć - a że zaspał, to musiał się bardzo spieszyć, jednak zrezygnowałem z tego zaraz po otworzeniu ust, a raczej powstrzymał mnie jego gest ręki. I już miałem zamiar wytknąć mu, jakim prawem ucisza mnie takim nijakim gestem ręki, kiedy w końcu postanowił coś z siebie wykrztusić.
- Ślub! - wycharczał, niczym osoba umierająca, a ja zacząłem się zastanawiać czy mu nie pomóc i po prostu go nie dobić. - Z Celty.. - dodał, niestety mniej wyraźnie.
- Kto bierze z nią ślub? - spytał znudzony Shizuś, na co ja wywróciłem oczami. Mógłby okazać choć odrobinę empatii swojemu przyjacielowi. Przyjacielowi, który przez ostatnie dni zatruwał mi miłe poranki swoją osobą. Nie. Wcale mi go nie szkoda.
- Jak to kto? - spytał, udając oburzonego i tym razem to ja uciszyłem go gestem ręki, wyczuwając, że ma zamiar przeprowadzić teraz bardzo poważną rozmowę na ten temat. Odchrząknąłem więc.
- Ja ze swojej strony składam gratulację. - stwierdziłem, jednak jego podziękowania zbyłem kolejnym skinieniem dłoni, następnie przenosząc wzrok na Shizu-chan'a. - A kiedy my weźmiemy ślub? - spytałem poważnie, za moment jednak się uśmiechając. Już nawet polubiłem znudzoną minę Shizusia. Doprawdy~!
- Najpierw się ubierz. Nie musisz świecić mi przed nosem gołym tyłkiem.
KONIEC
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Surpajs! to koniec! Tego opowiadania! WOW, wow. 

Wattpady chyba weszły zamocno ;________; Spędzam tam zbyt dużo czasu. 

Myślicie, że Shizu-chan i Izayasz wzięli ślub? .-.

Lol,lol może kiedyś coś jeszcze napisze xD Chociaż idzie mi jak krew z nosa~ xD

Godzina 22;08 źle sprzyja pisaniu .-.

Pozdrawiam~ xoxo

wtorek, 4 lipca 2017

Drrr!! "Papieros" ~ miniaturka

"Papieros"
Mokre kosmyki włosów przyklejały się do jego twarzy, przylegając do skóry w na tyle irytujący sposób, że co chwilę musiał przeczesywać włosy palcami, a nie było to łatwe w czasie biegu. Właściwie nie wiedział jak to się stało, że w tym momencie, w taki upał musiał biegać po ulicach miasta. Dzisiejszy dzień zapowiadał się dość spokojnie. Starał się zachowywać dość normalnie i nie zwracać na siebie uwagi, co oczywiście było dla niego nielada wyczynem. Jednak zgodził się na owy układ i słowa zamierzał dotrzymać.
Wracał właśnie z zakupów, na które poszedł z prawdziwą niechęcią i nawet myśl, że będzie mógł oglądać swych kochanych ludzi, a oni będą mogli podziwiać jego, nijak go nie pocieszyła. W zasadzie zdawało mu się, że gdy na dworze jest plus trzydzieści stopni, nic nie będzie w stanie go pocieszyć. I miał rację. W dodatku jakimś cudem wpakował się w kłopoty i właśnie teraz znalazł się w pułapce. Droga kończyła się przy ogromnym murze, a on nie miał już czasu by zawrócić. Zaczął, więc gorączkowo obmyślać plan ucieczki, nawet jeśli racjonalne myślenie utrudniał mu odgłos stawianych kroków. Nie był przygotowany na owe okoliczności.
Odwrócił się szybko i zderzył się plecami z ceglaną zaporą, nie przejmując się jednak tym, że jedna z jego łopatek niebezpiecznie chrupnęła. Czuł się niczym zwierze zamknięte w potrzasku.
Nie zapomniał oczywiście o poprawianiu włosów, które niemiłosiernie wyprowadzały go z równowagi, ciągłym niekomfortowym uczuciem, jakie sprawiały.
Po raz kolejny tego dnia trudno było mu powiedzieć co się właśnie stało.
W jednej chwili stał przed nim Shizuo Heiwajima z tlącym się papierosem w ustach, z którego końca unosił się dym, a już w kolejnym jego włosy były mokre nie z winy działania organizmu, jakim było pocenie, a z racji tego, iż w ciągu kilku sekund deszcz lunął na ziemię, jakby ktoś przechylił wiadro i wylał z niego całą zawartość.
Obiecał sobie i osobnikowi stojącemu przed nim, że dzisiejszego dnia da mu spokój i nijak nie będzie się wyróżniał z tłumu, by nie zwracać na siebie uwagi. Tymczasem obraz przemokniętego blondyna ze zgaszonym już papierosem w ustach i zaskoczeniem wymalowanym na twarzy był na tyle komiczny, iż nie powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem, zginając się wpół i łapiąc za brzuch.
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. No.. Może oprócz mieszkańców Ikebukuro.
KONIEC~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Już nigdy więcej nie obiecam wam, że będę się bardziej starała w jakimś okresie czasu. Już nigdy. ;__________________________________;

Pozdrawiam~

środa, 15 lutego 2017

Walentynki z Shizayą po raz drugi~

Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo boli mnie głowie, kiedy piszę to zdanie x''''D 
Ohayo~ Czy ktoś się domyśla, który jest dziś? Tak! 13.02., a ja zaczynam pisać łan shita na święto zakochanych. Brr. Ta nazwa jest okropna .-. No i pewnie już zauważyliście, że znów mam manię wstawianie emotek co drugie zdanie. Pfff. 
Lubię tak sobie do was pisać, wiedząc, że i tak nikt nie zwraca większej uwagi na moje gadanie xD
Kocham was za to <33

A teraz życzę wszystkim *zapewne spóźnionych* miłych Walentynek z mnóstwem czekolady *^*
Ja może dostanę cukierka, ale tylko może xD Polecam~

No i zapraszam~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Walentynki z Shizayą po raz drugi~

Możecie sobie tylko wyobrazić, jak zrozpaczona byłam, kiedy w zeszłym roku okazało się, że moje ferie zimowe nie wypadają tak, abym miała wolne w walentynki. Przepłakałam całe życie, ale tak naprawdę to nie. Napisałam Erice, żeby ich śledziła i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak nieudolne mogą być ich poczynania w związku z rozwijaniem swojego związku i wchodzeniem na coraz to wyższe szczeble. Oczywiście, że wiedziałam, iż trzeba im będzie wytłumaczyć wszystko po kolei. Właśnie dlatego w tym roku, postanowiłam odwiedzić mojego kuzyna po raz kolejny. Nie spodziewałam się, żadnego komitetu powitalnego, ale jednak ktoś mógł po mnie przyjść, kiedy do pięciu osób napisałam tego samego smsa, o treści "Przyjeżdżam do was, niech ktoś po mnie przyjdzie." i ja naprawdę chciałam, żeby było dobrze, ale oni otwarcie wypowiedzieli mi wojnę, dlatego już po wejściu do domu Shizuo, postanowiłam postawić cały blok na nogi. Nie, żebym źle życzyła staruszkom z piętra niżej, które jakimś cudem jeszcze żyją, jednak nie mogłam się powstrzymać, kiedy okazało się, że nikt mnie nie odebrał z lotniska, ponieważ Izuś, razem z moim niedorobionym krewnym, choć wciąż nie wierzę w nasze pokrewieństwo krwi czy choćby jednego genu w kodzie DNA, najzwyczajniej w świecie spali, rozwaleni na całym łóżku. Również nietrudno się domyślić, że po zaledwie dwóch minutach monologu, łóżko należało już do mnie. Tyle, że z jakiegoś dziwnego powodu wydaje mi się, iż po prostu nie chciało im się mnie słuchać, a powodem mojego zwycięstwa nie była elokwencja, którą się posłużyłam. No, ale jak to mówią: darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. W tym wypadku, darowanemu łóżku, nie zagląda się pod pościel. 
Przechodząc do sedna całej sprawy, od około trzech dni okupuję sypialnię Shizusia, wyjadam mu wszystkie słodycze z szafek i kazałam mu kupić płatki, żeby mieć z czym zjadać jego mleko. Zemsta musi być, a jakieś konsekwencje za swoje czyny trzeba ponieść. Ot co. Przechodząc do kolejnego sedna sprawy jaka zaistniała, na trzeci dzień mojej wizyty u rodzinki zza granicy, gdzie nadal czytajcie Shizuo Heiwajima, przypadają Walentynki, a ja śmieszkuję od samego rana, gdyż pewien blondyn stara się nieudolnie schować przed moimi pięknymi oczami, bukiet kwiatów, niechybnie dla swojego ukochanego. I biedaczek wciąż się łudzi, że ja.. JA nadal się nie zorientowałam. Tu już, nawet kręcenie głową nie pomaga, a na specjalistę już za późno. Tak przynajmniej twierdzi Izaya. 
Po raz kolejny dziś wywróciłam oczami, a podczas całego pobytu w tym domu, zrobiłam to już tyle razy, że prawdopodobnie pobiłam jakiś rekord, a może i z pięć. Przysięgam, że niedługo zacznie mi się kręcić w głowie. Jak nic. 
- Shizu-chan~ - nie wytrzymała w końcu i jęknęła przeciągle, zwisając z łóżka głową w dół. - Przecież ja widzę te kwiatki, a pod komodą się tylko zniszczą. - dodałam po chwili, a on standardowo zgromił mnie jednym ze swoich morderczych spojrzeń i zabrał się za wyciąganie biednego, skrzywdzonego bukietu, spod wspomnianego mebla. Przeturlałam się powoli na brzuch i oparłam brodę na dłoniach, a łokcie na pościeli, patrząc na jego niemrawe poczynania. Jakby tak trudno było im się przyznać, że czują miętę, ptaszki im śpiewają i te sprawy. Ale nie. Przecież to uwłacza ich męskiej godności. - No dobra Shizu-chan. Koniec tego dobrego. Trzeba się tobą zająć, bo wyglądasz jak mop. - rzuciłam z szerokim uśmiechem, wstając z łóżka i łapiąc go za dłoń, żeby pociągnąć go w stronę łazienki, gdzie w pierwszej kolejności kazałam mu się rozebrać. - Bokserki zostają! - krzyknęłam od razu, zasłaniając oczy dłońmi. - Moje biedne gałki oczne! Chyba straciłam wzrok!
- Odsuń łapska od twarzy pchło numer dwa. - usłyszałam znudzoną odpowiedź, jednak grzecznie postąpiłam zgodnie z poleceniem i już w następnej chwili, z głupawym uśmiechem na twarzy, co sama musiałam przyznać, rzuciłam dość wymowne:
- O. - zaraz potem zabierając się za grzebanie po szafkach w poszukiwaniu grzebienia czy jakiejś szczotki. Rozumiem, że facet i że nieład artystyczny, ale mimo wszystko, ogłada nie jest czymś co wymaga dużych pokładów starań. Chociaż, jak tak na niego patrzę.. - No nic~ - rzuciłam wesoło i ignorując jego pytający wzrok, zabrałam się za rozczesywanie jasnych kosmyków. Nie. Nie swoich. Już na samym początku nie trudno było się domyślić, jak trudna i niewdzięczna będzie to praca.
Po raz ostatni przejechałam grzebieniem po jego włosach i odetchnęłam z ulgą. Ostatecznie rozczesywanie zostawiliśmy na sam koniec tak, więc teraz Shizuś był już czyściutki, wypachniony, ubrany w coś innego niż jego żałosny barmański kaftan i z w końcu rozczesanymi włosami. Chyba pierwszy raz w życiu, musiałam przyznać, że wygląda dobrze. A to wszystko dzięki mnie! Mówiłam, że oni by beze mnie zginęli. Odsunęłam się na znaczną odległość, patrząc krytycznie na swoje dzieło i zmarszczyłam nos. No dziełem sztuki bym tego nie nazwała, ale czarne obcisłe spodnie i biała koszula z rękawami podwiniętymi do łokci i dwoma rozpiętymi guzikami, wyglądała o niebo lepiej, niż to co miał na sobie do tej pory, Właściwie wszystko wyglądałoby lepiej, niż to co miał na sobie do tej pory. Jak to jest między rodziną, blondyn odkrył chyba, że marszczenie nosa nie wróży nic dobrego, bo patrzył na mnie zmrużonymi oczami, zapewne obmyślając sposób mojej śmierci w razie niepowodzenia naszej misji, dlatego też zdecydowałam się nie trzymać go dłużej w niepewności i stwierdziłam, że jest znośnie. W dodatku mieliśmy jeszcze trochę czasu na obmyślanie planu randki.
- Zacznijmy od tego, że.. - zaczęłam, jednak co? Moja wypowiedź została perfidnie przerwana.
- Że nie będziesz się może wtrącała w mój związek? - zaproponował mi tleniony, a ja dłuższą chwilę patrzyłam na niego jak na idiotę, w końcu wybuchając śmiechem.
- Shizu-chan, Shizu-chan, Shizu-chan. Gdyby nie ja, twój związek by nie istniał, a ty obchodziłbyś Walentynki z kartonem mleka. - stwierdziłam dobrodusznie, kiedy już udało mi się uspokoić i powróciłam do obmyślania planu działania.
- Zabierzesz  go do restauracji? - zagadnęłam, z szerokim uśmiechem na twarzy, a on dziwnie się skrzywił, przez co moje brwi zjechały trochę w dół. Nie mówiąc o tym, że powinnam pójść do kosmetyczki. - No co? - spytałam, po chwili nadymając policzki, jak to miałam w zwyczaju.
- Nie nic. Tylko będziemy jedli tutaj. - wyjaśnił, widocznie z siebie zadowolony i wskazał mi ręką na stół w salonie, w którym tak gwoli ścisłości właśnie siedzieliśmy, a ja dłuższą chwilę się na to patrzyłam. Świeczki? Są. Talerze? Są. Obrus? Jest. Dwa krzesła? Odnotowane. Nawet kieliszki i wino? To już był dla mnie szok.
- Myślałam, że nie pijesz. - burknęłam pod nosem, układając się na kanapie, a właściwie na moim kuzynie, który jedynie westchnął cierpiętniczo, unosząc brew, kiedy uśmiech na mojej twarzy, jeszcze odrobinę się poszerzył. - Shizuś alkoholik~ - zanuciłam pod nosem, w kolejnym momencie zaliczając epicki lot "kolana blondwłosej ameby, podłoga". - Au. - jęknęłam zdruzgotana, zaczynając turlać się po podłodze. - Shizuo ty potworze. Zadzwonię na niebieską linię i powiem, że mnie biją w domu. - zagroziłam, na dowód swego smutku pociągając nosem. Tak zranić moje uczucia.
- Nie jęcz. - usłyszałam w odpowiedzi. To się samo przez się woła o pomstę do nieba! Kompletny brak empatii. Nawet nie mówiąc o tym co stało się później.
Impreza, tudzież randka trwała w najlepsze, a ja? Zostałam zamknięta w pokoju. Wyobrażacie to sobie? W Walentynki! Toż to przejawia się najwyraźniejszy w świecie rasizm do ludzi o białych włosach. Dyskryminują mnie, bo jestem ruda? Pf. Już ja im dam dyskryminację.
Z pokoju zostałam wypuszczona, kiedy doszło do kulminacyjnego momentu, w którym to zakochana para, postanowiła kopulować na dowód swej dozgonnej miłości. Już sam fakt, jak zadowolona byłam, powinien ich utwierdzić w fakcie, że coś jest nie tak. Postanowiłam napisać zażalenie, które następnego dnia wysłałam na policję i przed wyjściem z ich domu z walizką i skierowaniu się na lotnisko, kiedy to właściciele mieszkania jeszcze słodko chrapali w swoim łóżku, napisałam do nich liścik. Niech wiedzą, że przedziurawiłam im wszystkie prezerwatywy.
KONIEC~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wierzę, że udało mi się zdążyć w terminie *^* Pewnie dlatego, że ten shot nie jest jakichś wysokich lotów. *wzdycha* *łączy wątki* Właściwie, dla zasady opublikuję to dopiero jutro <dzisiaj> x''''D WESOŁYCH WALENTYNEK MISIACZKI~

Pozdrawiam~

Ps. Wybaczcie mi ten chłam xD Coś mi się rodziło w głowie i w końcu się urodziło. TA DA~

niedziela, 8 stycznia 2017

Drrr!! Shizaya "Za swoje czyny trzeba ponosić konsekwencje" Rozdział 17

Czy jest sens cokolwiek tu pisać? Powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania (choć przyznam, że jeszcze nie wiem ile będzie rozdziałów xD). Ech. Jestem takim leniem .-. I znów mam manię emotek, więc proszę was o wybaczenie, nadużywania ich. 

Tak w ogóle to witam was w nowym roku ^^ Życzcie mi, abym częściej miała teraz wenę~
Ps. Zauważyłam, że kiedyś pisałam dłuższe wstępy .-. Czuję się z tym dziwnie.

Zapraszam~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział 17


Shinra:
Byłem i wciąż jestem zaskoczony tym jak dobrze Shizuo dogaduje się ostatnio z Izayą. Miło czy niemiło, tego nie jestem jeszcze świadom, ale mam nadzieję, że jednak wyjdzie im to na dobre. Właściwie nie musiałem już przychodzić na kontrole do Izayi. Jego ciało zadziwiająco szybko się zregenerowało, a może po prostu to ja nie zdawałem sobie sprawy z tego jak dużo czasu minęło. Albo i jedno, i drugie. Tak, więc z racji tego, że moje wizyty nie były konieczne, musiałem wymyślić inny powód, aby zobaczyć jak sobie razem radzą i żyją. Przede wszystkim czy żyją.
[To nie jest dobry plan, Shinra.] - po raz już sam nie wiem, który zostałem upomniany przez Celty, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać. Czułem, że coś się dzieje tuż pod moim nosem, a ja nie zdaję sobie z tego sprawy. I jak to ma być, że ja o czymś nie wiem? JA? Gdybym jedynie o tym nie myślał, a przez to nie wydawałoby się to dziwne, teraz pewnie prychnąłbym pod nosem. Niedoczekanie ich, że będą coś przede mną ukrywać.
[Słuchasz mnie?] - ewidentnie była już trochę zirytowana, przez co na mojej twarzy, z bliżej nieokreślonych przyczyn pojawił się uśmiech. Kiwnąłem głową, a ramiona mojej ukochanej uniosły się i opadły w taki sposób, jakby właśnie westchnęła. Właściwie mogę pokusić się o stwierdzenie, że to zrobiła. Nieważne.
Podszedłem do niej szybko i przytuliłem na przeprosiny, a czując, że po kilkunastu sekundach, w końcu odrobinę się rozluźniła, wiedziałem już, że nie jest na mnie zła. Właśnie dlatego, nadal z szerokim uśmiechem, pognałem do kuchni i zbierając z blatu foliówkę z przygotowanym jedzenie, skierowałem swoje kroki do korytarza, gdzie niewiarygodnie szybko udało mi się ubrać i po odczytaniu jeszcze wiadomości, żebym na siebie uważał i szybko wracał, wyszedłem z domu, od razu kierując się schodami na dół. Już ja się dowiem co przede mną ukrywają.

Celty:
Oczywiście, że ja również zastanawiałam się jakie relacje wytworzyły się pomiędzy Shizuo i Izayą, jednak nie miała zamiaru ingerować w ich życie, w przeciwieństwie do mojego narzeczonego. Już chyba wolałam, kiedy cały dzień ekscytował się planowaniem ślubu, niż teraz, kiedy jedyny temat w naszym domu to relacja pomiędzy tamtą dwójką.Powoli zaczynało mnie to poważnie irytować. Równie mocno co martwić. Shinra poświęcał im tyle swojej uwagi, a przecież do tej pory poświęcał ją głównie mnie. Może ostatnio czymś go zdenerwowałam? Miejmy nadzieję, że nie. W dodatku zaczęłam się zastanawiać czy to nie jest przypadkiem ta, tak zwana, cisza przed burzą. Lepiej, żeby nie. W końcu po tak długim czasie, kiedy nic się zostało zdemolowane poprzez ich destrukcyjne potyczki, tak teraz zniszczenia mogą być o wiele gorsze. W końcu emocje się kumulują, prawda? Tak mi się przynajmniej wydaje. Wracając jednak do mojego narzeczonego. Po raz kolejny próbowałem odwieść go od tego pomysłu, bo jaki sens ma wizyta u Shizuo, tylko po to, żeby zanieść im jedzenie, które na pewno mają? Niestety, on się uparł i nie miałam nic do gadania. Choć, może nie tak bardzo na złe wyszedł mi ten jego pomysł. W końcu mogę coś przyrządzić i jeżeli Shinra jest na mnie zły, na pewno mu to przejdzie. Ludzie mówią, że "przez żołądek do serca". Właśnie dlatego zaraz po jego wyjściu udałam się do pokoju, aby sprawdzić na laptopie przepisy kulinarne. Oby tylko nie natrafił na drogówkę.

Izaya:
Kiedy się obudziłem, a może raczej, kiedy obudził mnie ból dolnych partii mojego ciała, skrzywiłem się lekko i mimowolnie mocniej przytuliłem do poduszki. Nie pamiętam, żebym kupował poduszkę, która oddycha, ale.. Chwila moment. Moja poduszka oddycha?
Przemogłem w sobie chęć ponownego zaśnięcia i dość niechętnie otworzyłem oczy, a pierwszym co zobaczyłem, była czyjaś naga klatka piersiowa tuż przed moimi oczami. "Czyżby ominęło mnie jakieś ważne wydarzenie z mojego życia? I dlaczego ja też jestem nagi?" Zmrużyłem oczy, powtarzając w głowie, że zadawanie sobie pytań w niczym nie pomoże. Nie mówiąc o tym, że rozmowa z samym sobą nie jest zbyt normalna, nawet w dzisiejszych czasach. Westchnąłem cicho i układając dłonie na zadziwiająco ciepłej piersi mężczyzny, lekko się od niego odsunąłem, aby móc spojrzeć na jego twarz. Potworek wyglądał zadziwiająco spokojnie, kiedy spał. Dotknąłem palcem jego policzka, a on w zabawny sposób zmarszczył nos i przytulił się do mnie mocniej, opierając czoło na moim ramieniu. Dobrze. Pierwsza zagadka rozwiązana. Teraz.. Dlaczego obaj jesteśmy nadzy? W dodatku leżymy wtuleni w siebie. Rozumiem, że mogliśmy spać razem, bo ostatnio często we dwóch używamy jego łóżka, ale żeby do tego stopnia?
- Shizu-chan~ - zanuciłem, tym razem tykając go palcem w bok głowy, gdyż tylko w tym miejscu mogłem go dotknąć. Niestety, nie uzyskałem w rezultacie, żadnej reakcji. - Shizu-chan. - powiedziałem już znacznie głośniej i tym razem potrząsnąłem jego ramieniem. W odpowiedzi tylko wzmocnił uścisk na moim ciele. Jeszcze  chwila i mnie połamie. - Shizu-chan! - krzyknąłem już teraz, wprost do jego ucha, a on gwałtownie się ode mnie odsunął i nim którykolwiek z nas połapał się w sytuacji, blondyn leżał już na ziemi. Być może rozbawiłaby mnie ta sytuacji, gdybym nie był w tym momencie całkiem nagi. No dobra. I tak mnie rozbawiła. Można powiedzieć, że w tym momencie turlałem się po łóżku, zwijając się ze śmiechu.
- Czego rżysz głupia pchło? - usłyszałem warknięcie z podłogi, przez co zaśmiałem się jeszcze głośniej. - I zakryj się czymś! - tym razem do moich uszu dotarł krzyk właściciela domu, a po chwili z moją głową zderzyła się poduszka. Zignorujmy fakt, że przez cały czas bolał mnie tyłek, a patrząc na zaistniałą sytuację, nie trudno było się domyślić dlaczego. Ważniejsze teraz było, żeby oddać Potworkowi za to, że we mnie rzucił. Właśnie dlatego już zaraz to ja się na niego rzuciłem. Z poduszką.
- Giń, Shizu-chan~ - krzyknąłem i raz po raz zacząłem uderzać poduszką w jego głowę. Nie trudno się domyślić jak szybko go to zirytowało i jak błyskawiczna była jego reakcja. Nie spodziewałem się jednak, że wyrwie mi poduszkę, a potem oprze dłonie po obu bokach mojej głowy. - Co ty robisz Shizu-chan? - spytałem zaraz i gdybym nie leżał, przekrzywiłbym teraz głowę. Na leżąco to nie to samo. Ale tak przynajmniej mniej mnie tyłek boli.

Shizuo:
Zwykle, kiedy śpię jest mi dość ciepło, ale dzisiaj to była przesada. Nie, żeby to ciepło w jakikolwiek sposób mi przeszkadzało. Szczerze powiedziawszy było mi zadziwiająco miło i przyjemnie. Do czasu, kiedy ktoś nie zaczął szarpać moim ramieniem i drzeć mi się do ucha. Poruszyłem się z zamiarem zabicia tego cholernego insekta, który nie pozwalał mi spać, jednak jedyne co poczułem to upadek z łóżka, który przypieczętowany został przez śmiech pluskwy, na co nieznacznie się skrzywiłem. Czy chciałem tego, czy nie, wspomnienia z dzisiejszej nocy zaczęły jedno po drugim pojawiać się w mojej głowie. Aż cicho sapnąłem, zdając sobie sprawę z tego wszystkiego co razem zrobiliśmy. Mam nadzieję, że nie ma teraz zamiaru zajść w ciążę.
- Czego rżysz głupia pchło? - warknąłem w jego stronę, a kiedy w końcu udało mi się usiąść i na niego spojrzeć, aż się jeszcze bardziej skrzywiłem. - I zakryj się czymś! - tym razem nie powstrzymałem się od krzyku. W dodatku dotarło do mnie, że ja również nie miałem na sobie ubrań. Chcąc o tym nie myśleć, złapałem pierwsze co miałem pod ręką i jak się po chwili okazało była to poduszka, rzucając owym czymś w pchłę, chcąc, żeby chociaż tą poduszką się okrył, a nie goły mi będzie na łóżku się rozkładał. Dopiero po kolejnych kilku minutach dotarło do mnie, że popełniłem największy błąd w swoim życiu.
- Giń Shizu-chan~ - po tych dwóch słowach, zostałem bez powodu napadnięty i pobity moją własną poduszką. W pierwszej chwili nie wiedziałem jak zareagować i jedynie siedziałem w tej samej pozycji, pozwalając mu maltretować moją głowę, tak jak mu się podobało. Dopiero, kiedy dostałem poduszką bardziej bezpośrednio w twarz, zacząłem się irytować. Wyrwałem mu poduszkę z rąk, rzucając ją za siebie i wstałem szybko, opierając się jedną łydką o łóżko, przy okazji go przewróciłem, opierając dłonie po obu stronach jego głowy. - Co ty robisz Shizu-chan? - wyglądał na odrobinę zaskoczonego, a ja właściwie nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, bo kiedy tak na niego patrzyłem, w mojej głowie na nowo pojawiły się wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Nie mam pojęcia jak długo na niego patrzyłem, jednak w pewnym momencie zacząłem się coraz bardziej nad nim pochylać. Zignorowałem, nawet te cholerne iskierki radości i zadowolenia w jego oczach, bo ona akurat najmniej mnie teraz obchodziły. Przymknąłem oczy, po tym jak on zrobił to chwilę wcześniej i właśnie w momencie, gdy nasze usta miały się ze sobą zetknąć, ktoś gwałtownie otworzył drzwi od sypialni, a Izaya zepchnął mnie z siebie tak, że znów wylądowałem na podłodze. Najpierw zabiję jego, a potem tego kto śmiał mi przeszkodzić.

Shinra:
Nie rozumiem co złego Celty widziała w moim pomyśle. Przecież to doskonały plan, żeby ich szpiegować. Znaczy, żeby sprawdzić co u nich. Z racji, że było dość wcześniej, za bardzo mi się nie spieszyło. Podejrzewałem, nawet, że mogą teraz spać, ale przecież mnie nie wyrzucą. Raczej.
Dzień był dość ładny, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Być może wciąż było pochmurno, jednak słońce już próbowało przebić się przez pokrywę chmur, chcąc ogrzać nas swoimi promieniami. Minąłem kolejne skrzyżowanie i moim oczom ukazał się niewielki blok, gdzie na drugim piętrze znajdowało się mieszkanie mojego przyjaciela.
Jak już wcześniej zauważyłem, bardzo prawdopodobny był fakt, że tymczasowi współlokatorzy jeszcze śpią, więc nie zawracałem im głowy, dzwoniąc dzwonkiem do drzwi. Wszedłem na klatkę schodową, potem namęczyłem się ze schodami, żeby dojść do tych upragnionych drzwi i po uprzednim upewnieniu się, że drzwi są zamknięte, musiałem zejść na dół, żeby wyjąć zapasowy klucz ze skrzynki na listy. Ha! Tyle razy groził mi już, że przestanie go tam chować, a jednak robi to nadal. To oczywiste, że on nie może beze mnie po prostu żyć! No, ale teraz wróciłem z powrotem na górę, klnąc w myślach na osobę, która wybudowała tutaj tyle schodów i po prostu otworzyłem sobie drzwi, po cichu wchodząc do środka. Zdziwiłem się szczerze, kiedy nie zastałem nikogo ani w kuchni, ani też w salonie. "Czyżby gdzieś wyszli? A może Izaya już nie mieszka z Shizuo? Czyżby wrócił do siebie?" Z tymi myślami skierowałem swoje kroki do sypialni i z uśmiechem wkroczyłem do środka, już zaraz potem wykręcając się na pięcie i po zderzeniu z drzwiami, ruszyłem z powrotem w stronę salonu, ignorując przekrzywione okulary i krzycząc:
- Ja nic nie widziałem!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jest! W końcu go skończyłam! Głównie dziś, ale pomińmy ten nic nie znaczący szczegół. Jeszcze pięć dni i ferie ;3; Czemu tak duuuugo? Pozdrawiam~

sobota, 31 grudnia 2016

Drrr!! "Szczęśliwego Nowego Roku" ~ miniaturka

Nie mam pojęcia czy zdążę to napisać, nim będziemy jechać *ma taką nadzieję*, więc jeśli jest 1 stycznia.. To w sumie bez różnicy. xD Po prostu lubię pisać wstępy, a nie mam co pisać. Nie no żart. 

Zapraszam i życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
"Szczęśliwego Nowego Roku"

Po niedawnych wydarzeniach z nocy wigilijnej, jak również pierwszego dnia świąt, kiedy to policja zawitała do ich domu, Izaya i Shizuo postanowili zostać abstynentami. Niestety dla nich i ich postanowienia, nieubłaganie zbliżał się Nowy Rok, a co za tym idzie? Sylwester. Dzień po dniu, dzień po dniu przekonywali samych siebie, że wcale nie muszą pić, natomiast dzień przed trzydziestym pierwszym grudnia, zaczęli się przekonywać *w duchu oczywiście*, że jeden kieliszek na zakończenie starego i rozpoczęcie nowego roku, nie zaszkodzi. Kiedy, więc przyszło co do czego, obaj wzięli kieliszki z szampanem, stojące na tacy w domu Kishitaniego, gdzie tym razem wszyscy się zebrali i z uśmiechami czekali na wybicie godziny dwunastej. Tym razem nie zgodzili się, aby goście przyszli do nich. Tak więc nastąpiło wielkie odliczanie.
Dziesięć.. Dziewięć.. Osiem.. Siedem.. Sześć.. Pięć.. Cztery.. Trzy.. Dwa.. Jeden..
I właśnie wtedy, razem z wystrzeleniem fajerwerek za oknem, po całym domu poniósł się donośny krzyk jednego z gości.
- Kto do cholery ponalewał piccolo do kieliszków?!
KONIEC~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jednak zdążyłam xD Tak, więc.. Nie będę wam po raz trzeci życzyła tego samego xo
Pozdrawiam~

niedziela, 25 grudnia 2016

Jak nie ubierać choinki i nie obchodzić Świąt~ - Shizaya na Święta

Ludzie przestali mnie kochać. *sad emotikon* W sumie to ja też bym siebie przestała kochać po takim czasie .-. Wróćcie do mnie moi poddani~!Nie ma to jak zaczynać świątecznego shota w Wigilię. (Ps. Czy pisanie tego dużą literą jest konieczne? #rozkminaŻycia)

Tak, więc nie przedłużając.. *ona zbyt często używa tego zwrotu* Życzę wam Wesołych Świąt~ (Znów te duże litery .-.) Żebyście zgrubli przez te święta, bo nie chcę być jedynym tłuściochem ;3; Nie wiem czy napiszę coś na Sylwestra, czy nowy rok, więc już na zapas życzę wam szczęśliwego nowego roku (xD) i tych innych bzdetnych rzeczy. Wy wiecie, że was kocham xo

A teraz Zapraszam~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
"Jak nie ubierać choinki i nie obchodzić Świąt~"


Czwartek, 22 grudnia
Nie wiadomo czy pluchę za oknem można było nazwać świątecznym klimatem, a tym bardziej nikt nie wiedział czy ktokolwiek czuł świąteczny nastrój. W końcu do Wigilii zostały niecałe dwa dni. Shizuo dostał wcześniej wolne, gdyż wszyscy dłużnicy, jakby tchnięci magią świąt, oddali swoje długi w wyznaczonych terminach. Teraz, więc siedział w salonie na kanapie i z kubkiem mleka w dłoni czekał na powrót swojego chłopaka. Tak, chłopaka, ale do tego powrócimy z biegiem akcji. 
Tak, więc Heiwajima siedział na ich wspólnej kanapie i wpatrywał się w ekran telewizora, w którym leciały jakieś wiadomości. Właściwie mógłby w tym czasie robić coś pożyteczniejszego, jak na przykład sprzątanie, ale nie próbował sobie nawet wyobrazić, jakby się to skończyło. Na pewno nie byłoby to nic dobrego i zapewne narobiłoby jedynie więcej szkód. 
Westchnął cicho i odstawił kubek na stół, już teraz słysząc brzęczenie kluczy i podśpiewywanie jakiejś durnej melodyjki, choć jego kochanek ledwo zdążył wejść do klatki schodowej. Nie wyobrażał sobie jak można być tak bardzo irytującym człowiekiem. Patrząc na to z perspektywy Izayi, jemu nie groziło bycie tak irytującym, gdyż w końcu nie był uznawany za człowieka. Jak widać naprawdę wszystko ma swoje plusy i minusy. (Piszę tak mondrościowo. Dajcie mi Nobla! dp. Izu) Wracając jednak do tego co się aktualnie działo.. Kluczyki zostały właśnie wsadzone do zamka, a ich właściciel dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jego ukochany miał dzisiaj wolne i przez cały czas był w domu. Brunet właściwie też dzisiaj nie pracował. Nie zbierał informacji, nie miał żadnego spotkania. Musiał po prostu zrobić zakupy, bo wiedział, iż jego głupiutka ameba i tak by o tym zapomniała, nie ważne ile razy by mu o tym przypomniał. 
Na jego twarzy pojawił się uśmiech, kiedy wszedł już do mieszkania ze świadomością, że skoro potworek został w domu, będzie mógł go trochę powykorzystywać, do tych wszystkich świątecznych rzeczy. On sam nie za bardzo się znał, do czego oczywiście nigdy by się nie przyznał. 
- Wróciłem, Shizu-chan~ - zawołał wesoło, w tym samym czasie zostawiając zakupy na stole w kuchni i już kilka sekund później stał on w wejściu do salonu. Przejechał wzrokiem po osobie siedzącej na kanapie i zacmokał z dezaprobatą, widząc w jakim jest stanie. - No wiesz co? Nawet nie chciało ci się ubrać, Shizu-chan? Zero z ciebie pożytku~ - westchnął cierpiętniczo i tak jak spodziewał się tego blondyn, od razu zabrał ze stolika jego kubek. Być może sam Informator nie zdawał sobie z tego sprawy, ale po pewnym czasie mieszkania razem, zostały w nim już pewne nawyki. Zawsze sprząta kubki stojące na stole w salonie, choć najpierw niezliczoną ilość razy powtarza, żeby to on to zrobił i niekontrolowanie spogląda na zegarek w kuchni. Oczywiście zawsze wtedy, kiedy w niej jest. Zanim położy się spać, chodzi po całym domu i sprawdza czy drzwi i okna są pozamykane, a rano, każdego dnia, robi dwie kawy. Sobie i jemu. Nawet, jeśli wie, że Shizuo wyszedł do pracy przed nim i kiedy wróci, ta będzie już zimna.
Blondyn polubił już te jego przyzwyczajenia. Lubił wracać z pracy i w pierwszej kolejności widzieć kubek z zimną kawą, na blacie w kuchni, a dopiero potem przechodzić do gabinetu bruneta, gdzie ten pochłonięty informacjami z internetu, nie widząc nic poza ekranem komputera. Oczywiście zwykle wypijał zimny i już nie tak smaczny napój, bo jak mógłby nie docenić tego, że Izaya coś dla niego zrobił? Wtedy następnym razem mógłby nawet o nim nie pomyśleć.
- Będę robił sałatkę, Shizu-chan~ Chciałbym, żebyś poszukał choinki i ozdób świątecznych w piwnicy. Czy mógłbyś? - z zamyślenia wyrwał go głos jego chłopaka, który stał na nowo w wyjściu z salonu, czekając najwidoczniej tylko na jego odpowiedź. Zamierzał robić sałatkę, którą kiedyś nauczył się przygotowywać, a że ciasta nie potrafił upiec żadnego tak, więc kupił dwa czy trzy w sklepie. Sam już teraz nie wiedział. W odpowiedzi otrzymał on kiwnięcie głową, dlatego już zaraz zniknął w kuchni, a Shizuo po zabraniu kluczyków, zszedł do piwnicy, na poszukiwania ozdób świątecznych.

~*~

Nie mógł nic poradzić na to i to na pewno nie była jego wina, że w piwnicy nie było światła. No dobrze. Może trochę jego, ale gdyby kleszcz go nie zdenerwował, to wcale nie musiałby go tutaj zamykać. Jednak wracając.. Brak światła wiązał się z brakiem możliwości zobaczenia czegokolwiek, przez co cierpliwość mężczyzny wyczerpała się już przy drugim uderzeniu w głowę, torebką z butelkami. Przeprowadził z nią zażartą walkę, którą niestety przegrał i tak jak wisiała, tak musiała pozostać, a on kolejnych pięć razy uderzył się o nią w głowę. W końcu jednak odnalazł choinkę, która zawinięta w folię spokojnie czekała na niego w najdalszym kącie pomieszczenia. Fakt, że śmierdziało tutaj stęchlizną nie zdziwił go jakoś bardzo, ale zmusił do zastanowienia nad tym czy Izaya nie chowa tu przypadkiem jakichś zwłok, o których nie raczył go powiadomić. Teraz pozostała kwestia znalezienia bombek, lampek i tych innych dupereli, których Izaya nazwoził ze swojego dawnego mieszkania. Łatwo się domyślić, że wszystkie lampki miały biały kolor, a wszystkie bombki były jedynie białe, bądź zielone, ale o ile nie były czarne lub nie przypominały jego, było mu wszystko jedno. Co to za drzewko z czarnymi ozdobami? Przerażające. Ale tylko trochę.
Nietrudno wyobrazić sobie przerażenie jakie zawładnęło umysłem Shizuo Heiwajimy, kiedy dotarło do niego, że ozdoby są w tym samym miejscu, w którym na początku szukał choinki. Pod torbą z butelkami. Warknął pod nosem i mamrocząc jakieś przekleństwa pod adresem "tego idioty, co tu powiesił tę torbę", którym niestety był on sam, znów pochylił się by nie uderzyć głową o torbę. Już prawie się ucieszył, że tym razem wyjdzie z tego bez szwanku, kiedy przy prostowaniu przyłożył w coś mocno głową, a po pomieszczeniu poniosło się donośne grzechotanie butelek. Tym razem walka, którą przeprowadził była dla niego zwycięską, gdyż winowajczynie całego zamieszania wylądowały w kącie, w którym do niedawna stała choinka, najprawdopodobniej potłuczone na setki tysięcy małych okruszków. Misja zakończona. Teraz mógł wracać na górę.

~**~

W tym samym czasie, kiedy jego Potworek szukał choinki, Izaya zdążył umyć kubek i rozpakować wszystkie zakupy, jakie zrobił dzisiejszego dnia. Ciasta na razie schował do lodówki, zastanawiając się dlaczego kupił je z kremem i czekoladą. Szybko jednak odpowiedział sobie na to pytanie, bo odpowiedzi nie trzeba było daleko szukać. Wyciągnął wszystko co było mu potrzebne do pokrojenia warzyw i już zaraz kroił wspomniane warzywa na desce, przesypując je do miski. Znał przepis od wujka z Europy (Sałatka jarzynowa(warzywna dla niewtajemniczonych) ma tyle swagu ;___; dp. Izu) i właściwie rzecz biorąc, robił ją drugi raz w swoim życiu, więc nie wiedział czy mu się ona uda i czy jego ukochanemu będzie smakowała. Wiedział zamiast tego, że naprawdę nie lubi obierania marchewki i pietruszki. Być może najpierw powinien je ugotować, ale doszedł do wniosku, że nie chce potem się z nimi męczyć. Gdzieś w połowie trzeciej już nie odróżniał czy była to marchew czy pietruszka i naprawdę miał ochotę rzucić to wszystko w pizdu, stwierdzając przy tym, że nigdy więcej nie będzie robił żadnych sałatek, ciast ani niczego innego. Zleci to Potworkowi, a on pewnie i tak nic nie zrobi, więc będzie miał wymówkę, żeby pójść do sklepu i po prostu to wszystko kupić, gotowe i zapakowane w plastikowe pojemniki, które od zawsze wydawały mu się urocze. Ha! I niby jakim prawem Shizu-chan śmiał twierdzić, że on nie jest geniuszem? Urodził się taki i nawet o tym nie wiedział. Z uśmiechem zaklaskałby w dłonie, ale w jednej z nich trzymał nóż, więc ograniczył się jedynie do szerokiego uśmiechu. Jednak udało mu się wyciągnąć jakieś korzyści z robienia tej durnej sałatki. (Biedna, durna sałatka ;___; Z IQ niższym niż trawa. dp. Izu)

~***~

Kiedy sałatka była już gotowa, a nadal zaklejona choinka i ozdoby w szarej torbie były zostawione w salonie, nadszedł czas na ubieranie drzewka. Izaya stał właśnie obok kanapy, na której od prawie godziny siedział jego chłopak, wpatrując się tępym wzrokiem w taśmę na zielonych igłach. Można by pokusić się o myśl, że torba z butelkami uszkodziła coś w jego zwojach śródczaszkowych, jednak w rzeczywistości blondyn zastanawiał się po jaką cholerę oni to ubierają. Nie sądził nigdy, że ktoś taki jak Orihara obchodził kiedykolwiek Święta Bożego Narodzenia.
- Wstawaj Shizu-chan~ - do rzeczywistości i normalnego funkcjonowania, a nie egzystowania niczym roślinka, przywołał go głos bruneta, który stał właśnie przed nim z ramionami zaplecionymi na wysokości klatki piersiowej. Miał ochotę roześmiać się na widok zbaraniałego wzroku Shizuo, ale jednak udało mu się od tego powstrzymać. Jedynie stał tak, do momentu, gdy mężczyzna podniósł się z kanapy i stanął naprzeciwko niego, kładąc na moment dłonie na jego bokach. Blondyn pochylił się w stronę mniejszego mężczyzny i skradł pocałunek z jego ust. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił ani też z jakiego powodu potraktował go tak delikatnie. Izaya w takim wydaniu zadziwiająco bardzo mu się podobał. Miał na sobie czarne spodnie, przylegające do jego nóg i eksponujące tyłek, który Shizuo tak bardzo lubił oglądać, oraz ciemnoszarą bluzkę z długimi rękawami, aktualnie lekko podwiniętymi do połowy przedramion, z dekoltem wykrojonym w serek. Właściwie nie wiedział co tak bardzo mu się w tym stroju podobało, bo przecież ten często miał na sobie podobne rzeczy. Mniejszy odsunął się od niego odrobinę, układając dłonie na tych jego i po krótkiej chwili, zabrał je ze swoich boków, jeszcze tylko przelotnie cmokając go w usta i z uśmiechem odwrócił się w stronę choinki. - Teraz będziemy ubierać choinkę~ - zarządził wesołym tonem, brzmiącym w taki sposób, jakby za moment miał się roześmiać i tanecznym krokiem podszedł do wspomnianego drzewka i zaczął rozwijać je z folii. W tym czasie Shizuo, niczym małe dziecko, zrobił obrażoną minę i prychnął pod nosem. Wciąż, a nawet przez następnych pięć minut nie mógł się pogodzić z faktem, że jego mężczyzna tak po prostu od niego odszedł. Liczył na coś więcej po tym jak musiał walczyć z torbą butelek i wtachał tę głupią choinkę na samą górę. Być może wnoszenie jej, nie stanowiło dla niego większego problemu, ale przecież zawsze mógł na to ponarzekać, prawda? Czy nie mógł? - Rusz się Shizu-chan. Nie będę ubierał drzewka sam~ - oburzenie w jego głosie, którego nie było słychać za grosz, skutecznie zmusiło Shizuo do działania.
Po tym jak jakiś czas, który nie został bliżej określony, męczyli się z folią, nastąpił moment rozkładania choinki. Było to tak monotonne i denerwujące, a nawet trudne dla jednego z nich, że w pewnym momencie postanowił rzucić to wszystko w pizdu i poszedł do kuchni, żeby napić się mleka, dla polepszenia sobie humoru. Blondyn od samego początku wiedział, że to drzewo pała do niego czystą i nieuzasadnioną nienawiścią. Czyżby była to zemsta za zniesienie go do piwnicy?

~****~

Udało im się ubrać połowę choinki. Tylko połowę, ponieważ po tej połowie Shizuo zbił jedną z bombek i musieli zrobić sobie przerwę, która niestety nie skończyła się po tym jak Izaya pozamiatał szczątki poległej. Wtedy to właśnie Heiwajima nie wytrzymał nagromadzonych emocji i po prostu musiał się wyładować, a najlepszą alternatywą wydawał się być drugi z mężczyzn. Nie jakieś krzesło czy ściana. Po co miałby całować ścianę? No właśnie. Brunet, nawet nie zorientował się, kiedy został popchnięty na ścianę, wypuszczając z ręki kolejną bombkę i już otworzył usta, żeby nakrzyczeć na Shizuo za to, że zmarnowali kolejną ozdobę, kiedy ten wpił się w jego usta. W pierwszej chwili za bardzo nie wiedział jak zareagować, gdyż jego umysł nie przetrawił nadal faktu, że jest całowany. Dopiero z czasem rozbita bombka przestała być istotna, a ten zamknął oczy i wplótł palce we włosy Heiwajimy, delikatnie drapiąc go po skórze głowy, na co ten zamruczał mu w usta. Potem wszystko działo się dość szybko. Ubrania nie mogły znaleźć sobie konkretnego miejsca na podłodze, a ściana była świadkiem rzeczy, których nigdy nie chciała widzieć. Choinka została ubrana, dopiero następnego dnia.


Sobota, 24 grudnia
Każdy normalny człowiek, prawdopodobnie od rana krzątał się po kuchni i uprzątał ostatnie rzeczy w domu, aby na wieczór mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Każdy NORMALNY i CZŁOWIEK, więc jasnym jest, iż nie dotyczyło to naszej dwójki, która przystroiła wczoraj dom lampkami, a teraz wylegiwała się na kanapie. Choinka dumnie stała w jednym z rogów salonu, a sałatka i ciasta czekały w lodowce, aż zostaną wyjęte. Być może powinni teraz przygotowywać świąteczne potrawy, ale ich przyjaciele, czyli Kishitani wraz z małżonką, jak również Kadota i jego paczka. Tym razem bez Eriki, bo ta miała coś ważniejszego do zrobienia. Prawdopodobnie wyszło kolejne anime o miłości dwóch facetów, ale nikt nie próbował wnikać. Wracając.. Wiadomym było, że każde z nich coś przyniesie. Pytanie tylko, co mieli zamiar przynieść. Wszystkiego można się było spodziewać. Na szczęście jeszcze teraz nie zaprzątali sobie tym głowy. Być może cała ta sytuacja była absurdalna, bo jak dwoje wrogów, którzy na co dzień próbują się zabić, może teraz leżeć na jednej kanapie, jeden przy drugim i przytulając się, rozmawiać o czymś zupełnie nieistotnym, jednak dla nich nie było to nic nadzwyczajnego. Ot, spędzanie razem wolnego czasu. U wszystkich par było to raczej coś normalnego, więc dlaczego u nich miałoby być inaczej? Nikt, nawet nie próbował się nad tym zastanawiać. Oni po prostu byli inni.

~*~

Wybiła siedemnasta, więc nadszedł czas na wyjęcie wszystkiego co mieli naszykowane z lodówki, co oczywiście zrobił Izaya, i udawanie, że w rzeczywistości mieli zaplanowaną wspaniałą Wigilię we dwoje, a niestety zostało im to bezczelnie przerwane. W takim właśnie sposób pomyśleć musiał Shinra, który po wejściu do salonu, zaczął ich przepraszać, że zepsuł im plany. Nie wspomniał w tym kontekście o Celty, która jedynie opuściła ramiona w geście zrezygnowania, w sposób podobny do wzdychania. W końcu to Kishitani przez cały czas upierał się, aby iść do Shizuo i Izayi, właściwie tylko po to, żeby życzyć im wesołych świąt i zobaczyć jak się urządzili w nowym mieszkaniu. Widząc jego podekscytowanie, zwyczajnie nie mogła mu odmówić przyjścia tutaj. Nie zrobiła tego również ze względu na Shizuo, choć obecność Informatora niezaprzeczalnie zachęcała ją do złożenia odmowy. Ale czego nie robi się dla przyjaciół i ukochanego? Poza tym, doszła do wniosku, że skoro Shizuo zainteresował się w jakikolwiek sposób kimś takim i najwidoczniej jest z nim szczęśliwy, to może jednak Orihara nie jest taki zły? Czuła miłe ciepło w klatce piersiowej, którego pochodzenia nie potrafiła określić, gdy widziała, w jaki sposób blondyn, patrzył na swojego partnera.
- Wiemy, że i tak nie jest ci przykro~ - po salonie rozniósł się wesoły śmiech (Wtf? .-. Masło maślane jest o smaku masła. dp. Izu) jednego z jego właścicieli. Potem pozostała kwestia zaproszenia gości do stołu, przy czym Izaya nie usiadł ani razu, przygotowując dla nich herbaty i przynosząc talerzyki, o których wcześniej zapomnieli. Małżonkowie mieli  wrażenie, że ktoś podmienił ich, bądź co bądź, przyjaciela, jednak oprócz małego szoku czy raczej po prostu zaskoczenia, wywołało to w Dullahanie jakieś bliżej jej nieznane, miłe uczucie. Chyba cieszyła się, że Izaya jest taki. Kto wie? Może brunet zawsze taki był, jednak potrzebne są właśnie takie, specjalne okazje, aby mógł im pokazać swoją dobrą stronę. Miała tylko nadzieję, że skoro to nowe mieszkanie.. Zdążyli założyć jakieś zabezpieczenia przed kosmitami.

~**~

Niedługo potem dotarł również Kadota wraz z Walkerem i Togusą. Jak się można domyślić, przynieśli ze sobą alkohol, dlatego już po niedługim czasie impreza, która miała być tylko niezbyt wystawną kolacją wigilijną, przeobraziła się w całkiem niezłą imprezę. Był jakiś śledź od doktora, do przegryzania, więc nie było większego problemu. Nikt, nawet nie zastanawiał się nad tym co, poza alkoholem oczywiście, przyniosła trójka mężczyzn. Ale może wszystko po kolei. Celty nie za bardzo mogła cokolwiek wypić, z wiadomych przyczyn i nawet zachęcanie jej przez ukochanego, nie dało żadnych skutków. Ten był pijany po zaledwie trzech kieliszkach, więc zupełnie zapomniał, że jego najdroższa Celty nie ma możliwości wypicia czegokolwiek. Właśnie teraz siedzieli razem przy stole, a okularnik prowadził monolog, na temat lam i ich praw do noszenia niebieskich krawatów w żółte kropki. Wszakże nikt nie zabroni im ich nosić. Takie przynajmniej było jego stanowisko w tej sprawie. Żałował tylko, że ukochana nie chciała się wypowiedzieć. Nie wiedział, więc czy ma w niej poparcie, a to było bardzo istotne, jeżeli chciał bronić praw tych niczemu niewinnych stworzeń.

~***~

W tym samym czasie Walker uczył się palić papierosa na balkonie. Jego instruktorem, jak się można domyślić, był nie kto inny jak Heiwajima Shizuo, nałogowy palacz i mlekoholik, który właściwie był tylko lekko wstawiony, poprzez działanie wypitego alkoholu. Nie, żeby szumiało mu w głowie i lekko się chwiał. W końcu wypił znacznie więcej niż jego czterooki przyjaciel, a to wszystko za sprawą małej, czarnowłosej pluskwy, która nie wiadomo kiedy, zniknęła nie wiadomo gdzie razem z Kadotą i jak ich nie było, tak ich nie było nadal. Trudno powiedzieć czy w ogóle zdawał sobie sprawę ze swojej ważnej funkcji, jaką była instruktażowa nauka palenia skrętów, dla ludzi o IQ niższym niż trawa. Mimo to szło mu zadziwiająco dobrze. Yumasaki jak do tej pory zakrztusił się dymem tylko dziesięć razy i dwa razy się udusił. Nadal jednak miał uśmiech na twarzy i ogromne pokłady pewności, że tym razem mu się uda. Było to nawet widać na jego twarzy. Lekka zieleń przechodziła w purpurę, ale Shizuo doszedł do wniosku, że tego po prostu naszła ochota na zmianę koloru skóry. W sumie to mu tego zazdrościł. Sam chciałby się odpicować na różowo.

~****~

W tym samym czasie Izaya, wraz ze swoim, można by rzec, najlepszym przyjacielem, siedzieli w kuchni. Jeden znajdował się aktualnie pod stołem, a drugi opierałem się tyłkiem o blat w kuchni, patrząc na poczynania tego drugiego. Obaj wypili chyba najwięcej, a teraz? Teraz Izaya próbował rozebrać się w kuszący sposób, wijąc się po podłodze niczym najbardziej seksowna dżdżownica na caluśkim świecie. Nie był pewien czy efekt był taki, jakiego się spodziewał, ale był dobrej myśli.
- Dota-chin, bierz mie. - wymamrotał, obracając się na brzuch i układając policzek na zimnych kafelkach, które już zaraz zaczął całować.
- Dzie mam cie brać? - odpowiedział mu podobnie sepleniący głos, a już w następnej chwili Kadota odepchnął się od swojej jedynej ostoi, jaką był blat kuchenny i prawie się przy tym przewracając, również wszedł pod stół. Nie ogarniając za bardzo co robi, ułożył dłonie na biodrach drugiego mężczyzny i przysunął go w swoją stronę. Postanowił, że nie będzie się patyczkował i od razu wziął się za rozpinanie spodni Orihary. Trudniej było ze zsunięciem ich z jego ciała, co zrobił jedynie do połowy ud, gdyż dalej nie miał na to siły, ani ochoty, a potem zabrał się za rozpinanie swoich spodni. I właśnie, kiedy już miał wsadzić w niego swojego przyjaciela, który na widok gołego tyłka Izayi, stanął na baczność, z ust wspomnianego Informatora wydobyło się ciche chrapanie, na co Kyohei zastygł, a w kolejnej sekundzie dało się słyszeć jęk zawodu. - Stary. Po kiego grzybka halucynka ja się rozbierałem? - i po tych słowach położył się obok niego, nie chowając nawet interesu do spodni, aby również przespać się z podłogą. Przecież nie tylko Izaya ma mieć tak dobrze, prawda?


Niedziela, 25 grudnia
Poranki nigdy nie są dla nas zbyt przyjemne. Nie mówiąc o tych porankach, kiedy poprzedniego wieczoru oddałeś się całkiem niezłej libacji, w dodatku z okazji narodzin Chrystusa. Takie rzeczy powinno się świętować, ale niekoniecznie z użyciem tak dużej ilości trunków alkoholowych. Znalezienie niedyplomowanego lekarza oraz jego od niedawna małżonki na kanapie w salonie, nie było dla nikogo wielkim zdziwieniem. Obecność Walkera na balkonie też nie była jakaś bardzo niezwykła dla Shizuo, gdyż doskonale pamiętał, że zostawił go tam poprzedniego wieczoru, kiedy ten się zapowietrzył i zemdlał. Zaskakujący był fakt, że nigdzie nie było Togusy, a nie pamiętał, aby ten gdziekolwiek wychodził lub komukolwiek mówił gdzie się wybiera. Cóż więc można powiedzieć o widoku jaki zastał po wejściu do kuchni? W pierwszej chwili był to dla niego tak wielki szok, że aż musiał wyjąć mleko z lodówki i się go napić. Przynajmniej nikt nie zniszczył świątecznych dekoracji. Gorzej było z talerzem, który musiał należeć do Shinry, ale najwyżej im go odkupi. Dopiero, kiedy karton mleka wrócił na swoje miejsce, były barman, a aktualnie ochroniarz umiejscowił swoje spojrzenie na dwójce leżącej pod stołem. Połączył wątki i poczuł ulgę, kiedy z jego wyliczeń wynikało, że do niczego między nimi nie doszło. W sumie spodziewał się czegoś podobnego, patrząc na to ile wypił jego kochanek, choć wydawało mu się, że raczej to on będzie na miejscu Kadoty i że niekoniecznie będą to robili pod stołem. Przecież mógłby się uderzyć w głowę, a nadal pamiętał swoje niedawne starcie z torbą szklanych butelek.
Westchnął cicho i starając się nie patrzeć w stronę przyjaciela, podszedł do swojej wszy i po wyciągnięciu go spod stołu, naciągnął mu bieliznę i spodnie na tyłek, a dopiero później wziął go na ręce i zaniósł do sypialni. Przez chwilę rozważał możliwość posprzątania niektórych rzeczy, ale po tej jakże długiej chwili doszedł do wniosku, że nie spodziewają się gości, a obecni wciąż jeszcze śpią, więc zajmie się sprzątaniem, kiedy wyjdą. Nie miał ochoty wysłuchiwać ich jęków i stękań, nie biorąc pod uwagę, że trochę bolała go głowa, co było dla niego niemałym zaskoczeniem. Zignorował to jednak i w końcu położył się obok Orihary, nakrywając ich obu kołdrą i przytulając do siebie. Nim zasnął, zdążył jeszcze pomyśleć o tym, że to najdziwniejsze Święta w jego życiu.
- Co ja z tobą mam. - wymamrotał we włosy bruneta, całując go zaraz w czubek głowy i niedługo potem, cały dom był wyłożony na wpół martwymi ciałami, przez co Togusa, który po niedługim czasie wyszedł z łazienki, postanowił zadzwonić na policję i zgłosić, że chyba zabił swoich przyjaciół.
KONIEC~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie pytajcie co to jest to na górze, bo ja sama nie wiem. .-. Taki mi pomysł wpadł. Czy mam bardzo dziwną głowę? *haha. Sama się zripostowała, że nie można mieć dziwnej głowy, chyba, że ma się np. dwie twarze* Zaczynam bredzić ;_____; Jak wy ze mną wytrzymujecie.

No nic. Lol. Chyba pierwszy raz w życiu, wyrobiła się w terminie. Dobra. Drugi lub trzeci, ale tamtych razów i tak nikt nie pamięta ;-;

Mam nadzieję, że to coś się wam spodoba i jeszcze raz życzę wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT~
Pozdrawiam~

Ps. Nie chce mi się sprawdzać ^^ Gome xo